Archiwum miesiąca: październik 2009

Październik 2009 + podsumowanie roku…

***** Tekst utworzony 19.03.2011r. *****

W październiku nie miałem zbyt wielu okazji, żeby ujeżdżać mojego rumaka, nawet po okolicy. Dwa, czy trzykrotnie byłem z Rafałem na grzybach w pobliskich lasach i to wszystko. Szybko przyszła jesień i zrobiło się mało przyjemnie na wypady w plener. Do tego cały czas padał deszcz, przez co o jakichkolwiek wycieczkach mogłem zapomnieć. Najgorzej, że temperatura, która pozwoli na jazdy, pojawi się dopiero za ładnych kilka miesięcy. Mam nadzieję, że w tym czasie nie zwariuję w domu z tęsknoty do mojego bolidu i przede wszystkim do moich niesamowitych wypraw…

Czas podsumować 2009 rok. Z jednej strony był on bardzo udany, ponieważ nabiłem grubo ponad 1000 kilometrów. Z drugiej jednak, mogło być dużo, dużo lepiej. Na przeszkodzie stawały awarie, które unieruchamiały SuperFour’a w najlepszych momentach sezonu… W czerwcu przez spalone silniki – oczywiście nie z mojej winy – miałem ponad dwutygodniową, przymusową przerwę. To jeszcze jakoś dało się wytrzymać, ale kolejne usterki, które zaczęły ujawniać się na początku sierpnia, były dla mnie prawdziwą traumą. Definitywne pozbycie się ich zajęło nam prawie dwa miesiące. W tym czasie niby miałem wóz w garażu, ale nie mogłem, a właściwie nie chciałem nim jeździć, ponieważ nie było to ani przyjemne, ani bezpieczne… Jak dla mnie, to i tak muszę zaliczyć ten rok do całkiem udanych. Dzięki zmianie mojego dotychczasowego życia, i dodanie do niego aktywnego tryb spędzania wolnego czasu, zwiedziłem masę miejsc, w których nigdy bym nie był gdyby nie on… SuperFour. W okolicy Szczecina na południu zaliczyłem Binowo, Kołowo i Glinną. Od zachodu kilkakrotnie przemknąłem przez Niedźwiedzia, Reptowo, jak również Kobylankę, Morzyczyn, Zieleniewo, Cisewo, Wielichówek, Podlesie, Sowno i Strumiany. Na północy odwiedziłem Czarną Łąkę, Lubczynę, Kępy Lubczyńskie, Dobroszyn, Rurzycę, Kliniska Wielkie, Łęcko, a nawet Goleniów. Najmniej udało mi się spenetrować zachodnie rejony, które są położone najdalej od mojej dzielnicy. Ale mimo wszystko zahaczyłem raz o Pilchowo i parokrotnie tworzyłem zatory w centrum Szczecina 😉 Nie mogę również zapomnieć o kwietniowym pobycie w Wągrowcu i zjechaniu tam wrzesz i wzdłuż prawie całego powiatu. Najlepszym i najciekawszym punktem w moim terminarzu w 2009 roku, był zdecydowanie wyjazd do Świeradowa-Zdroju. Przeżyłem tam niespodziewane, a nawet magiczne sytuacje. Każdy dzień był pełen mocnych wrażeń i niesamowitych przygód. Jak na razie jest to zdecydowany numer 1…

Według moich obliczeń, w 2009 roku, najwięcej kilometrów nabiłem jeżdżąc z Rafałem. Muszę przyznać, że chłopak spisywał się wzorowo. Równo pedałował, nie marudził i zawsze był zwarty i gotowy do podbijania świata. Po dwóch, trzech miesiącach prawie codziennych wypadów z bazy, mieliśmy już opanowany w najmniejszych szczegółach – PROCEDURĘ STARTOWĄ… Każdy wymarsz z koszar wiązał się z kilkunastominutowymi przygotowaniami. Kiedy doszliśmy już do wprawy, wszystkie czynności wykonywaliśmy w określonej kolejności i wystarczyło nam dosłownie pięć minut, żeby wystartować. Możecie się dziwić co zajmuje nam tyle czasu, przecież wystarczy zasiąść w fotelu i już. Nic bardziej mylnego. Przed każdym wyruszeniem, przeprowadzamy operację, prawie jak w formule 1. Gdybyśmy o czymś zapomnieli, ktoś lub coś, mogłoby ucierpieć… Na początku trzeba oczywiście wyjść z domu, ale przed tym jest kilka czynności, bez których nie ma mowy o opuszczeniu bazy. Kolejność nie ma tu zbytniego znaczenia, ale o wszystkim trzeba pamiętać. Ważnym elementem jest strój, który zależy od aktualnej aury pogodowej. Ubiór dobieram tak, żeby było mi ciepło i wygodnie, z większym naciskiem na to drugie. Z tym raczej nie mamy kłopotu, chociaż jak tak stanę koło szafy i zacznę rozmyślać co na siebie włożyć… 😉 Wybór butów nie sprawia mi tyle problemu, ponieważ mam tylko jedną parę. Ale za to jaką! Na początku mojej przygody z SuperFour’em, używałem normalnych adidasów, trampek, czy żółtych Catów, ale po kilku dłuższych jazdach zdarłem sobie kostki. Wiadomo, w czołgu trochę rzuca… W trosce o swoje „zdrowie”, w zaprzyjaźnionym sklepie internetowym moto-akcesoria.pl , którego główna siedziba mieści się kilometr od mojego domu, zakupiłem buty motocyklowe. Są dosyć wysokie i sztywne, przez co dobrze trzymają stopę we właściwej pozycji i na właściwym miejscu. Nigdzie się bez nich nie ruszam… Gdy jestem już w pełnym umundurowaniu, nakładam zegarek, bez którego ciężko by mi było prowadzić przeróżne statystyki podczas wycieczek. Przed opuszczeniem mojego pokoju, zabieramy jeszcze aparat fotograficzny, ipod’a, czasami jakąś mapę i obowiązkowo krótkofalówki. Mówiąc tak na marginesie, ten ostatni sprzęt muszę wymienić przed kolejnym sezonem. Obecnie posiadam radiotelefony Motorola XTR446. Jak dla amatorów, krótkofalówki sprawdzają się pod każdym względem. Natomiast jak dla mnie radyjka zawodzą na każdej płaszczyźnie. Baterie wytrzymują zaledwie dwie godziny, a mikrofon w zestawie słuchawkowym sam uruchamia się od wiatru. Wracając do tematu, wychodzę z tym całym bajzlem na kolanach i idę do kuchni. Tam napełniamy bidony… W międzyczasie biorę jeszcze komórkę i klucze. Kiedy mój wózek jest już dokładnie obładowany tymi wszystkimi „gównami”, opuszczamy dom i idziemy do garażu, gdzie stoi on… Podnosimy bramę garażową do góry i naszym oczom ukazuje się bestia… Osoba z mojej załogi wyjeżdża SuperFour’em na podwórko, gdzie rozpoczynamy proces instalacji. Stajemy mniej, więcej na środku, poczym otwieramy, a właściwie odchylamy do góry szybę i wysuwamy fotel za pomocą przycisku na lewym joysticku. Teraz mogę już wsiadać, tylko najpierw trzeba rozlokować te wszystkie rzeczy, które zalegają jeszcze na moich kolanach. Bidon w uchwyt, telefon na szybę, reszta do kufra. Krótkofalówki i ipod na ziemię – nimi zajmiemy się za chwilę… Żeby łatwiej się wsiadało, odchylamy jeszcze podnóżek, który w SuperFour’ze składa się z jednej części, nazywanej przez nas „łopatą”. Moment koncentracji, skupienie, zamykam oczy i hop na fotel… Otwieram je i jest genialnie! Perspektywa widzenia zmienia się diametralnie – niby siedzenie Recaro jest takie same jak w moim zwykłym wózku, ale umiejscowione zdecydowanie wyżej. Do tego dookoła otacza mnie solidna „strefa zgniotu”, a nad głową pojawia się szklany dach. Do startu już coraz bliżej, ale jeszcze spokojnie… Nogi ładuję na łopatę, członek mojego team’u obkłada mnie z dwóch stron specjalnymi poduszkami, dzięki którym jest mi wygodniej i jestem solidniej wklejony w siedzenie. Zapinamy pasy tak, jak w samochodzie i montujemy zestaw słuchawkowy od walki-talki. Kolejna sprawa to okulary, które na stałe trzymam w jednej z toreb SuperFour’a. Do wyboru mam dwie pary. Na słoneczne dni zawsze nakładam niezawodne Oakley’e Nano Wire 3.0, w których nawiasem mówiąc, użyto nie mniej skomplikowanej technologii, jak w mojej hybrydowej zabawce. Często występuje w nich Lewis Hamilton. Nie…, ja mu nie pożyczam, on ma po prostu takie same 😉 Kiedy jest pochmurno również jeżdżę w okularach, tylko że w pomarańczowych Uvex’ach z prawie przezroczystymi szkłami. Kilka razy dostałem po oczach piachem, a raz to nawet muszka próbowała przeprowadzić na mnie zamach. Od wtedy staram się zawsze chronić oczy i śmigam w okularach… Kiedy jestem już podłączony do tych wszystkich gadżetów, możemy „wjechać” fotelem do środka mojego bolidu. Trwa to około dziesięciu sekund, tyle samo, ile zajmuje zamknięcie dachu w kabriolecie. Teraz jestem już na pokładzie. Pozostaje nam jeszcze podłączenie ipod’a do mojego autorskiego systemu car-audio i wybranie odpowiedniej playlisty – „wrrrrr…”, „speeeeed” lub „summer in the city”… Ta pierwsza doskonale nadaje się na długie i dalekie podróże. Jest bardzo różnorodna. Kolejnej używam w sytuacjach, w których wskazany jest pośpiech – szybkie rytmy i sporo basu. Ostatnią z nich stworzyłem z myślą o powolnym lansie… Jest to zbiór solidnie wyselekcjonowanych utworów r&b; i hip-hop z całego świata. Świetnie sprawdza się w mieście, szczególnie na chodniku pośród pełzających pieszych. Obowiązkowo słucham jej w śródmieściu Szczecina, w Parku Kasprowicza i na plażach… Wszystkie te playlisty, mają wspólną pierwszą piosenkę – utwór z serialu „Knight Rider” („Nieustraszony”), którego wysłuchanie przed każdym startem jest już rytuałem. Gdy już siedzę wygodnie w fotelu, muzyka gra, zerujemy licznik prędkości, zamykamy szybę opuszczając ją w dół i ustawiamy lusterka boczne. Po tym wszystkim sterownik – czyli ja – jest już zainstalowany i gotowy do użycia 😉 Zapalam jeszcze tylko szpanerskie LED’owe lampy i heyah!!! Teraz już wiecie, że przygotowania do każdego startu, to nie jest wcale taka kaszka z mleczkiem… Z każdą kolejną wyprawą, idzie nam to jednak coraz sprawniej – w końcu trening czyni mistrza. Żebyśmy tylko przez zimę nie wyszli z wprawy i nie zapomnieli o procedurze startowej. W razie czego mam przecież tutaj ściągę 😉

Byle do wiosny!

***** Tekst utworzony 19.03.2011r. *****