Nowe oblicze

Już jestem po. Mam za sobą pierwszą jazdę tego sezonu. I jak było? Było 🙂 A bardziej rozwijając moją odpowiedź dodam, że odczucia mam dość oryginalne i jak dla mnie niespodziewane…

Niby zdawałem sobie sprawę z tego, że coś we mnie się zmieniło, ale nie przypuszczałem, że czynność, którą wykonuję od ponad pięciu lat odkryje przede mną tyle bodźców, które wcześniej w ogóle do mnie nie docierały.

Moja pierwsza przejażdżka każdego sezonu zawsze była krótka i niedaleka, ale za to bardzo intensywna i drastycznie dająca się we znaki mojemu “atletycznemu” ciału, wywołując w nim przeciążenia i zakwasy, a tym samym pobudzając mięśnie, które przez cały okres jesienno-zimowy leżały w stanie spoczynku.

Dzisiaj z kolei było zupełnie inaczej i to właściwie pod każdym względem. Sam czas instalacji pilota, czyli mnie, za sterami SuperFour’a nie zajął nam zbyt wiele. Rafał sprawnie przerzucił mnie z fotela wózka na siedzisko czarnego potwora i bez namysłu ustawił mi podnóżek oraz wyregulował oparcie tak, abym mógł wygodnie prowadzić mój terenowy pojazd. Dla umilenia testowej przejażdżki włączyliśmy też iPoda, z którego żywe rytmy R&B z łupiącym za moimi plecami basem na czele, miały dopingować mnie do sumiennej pracy podczas dzisiejszego treningu. Wszystko zdawało się być tak jak zawsze, ale…

Solidnie zaciągnięty hamulec w mojej głowie włączył we mnie wszystkie możliwe systemy bezpieczeństwa, jakie tylko można sobie wymyślić. Nie to, żebym się bał, czy odczuwał jakąś niepewność, bo co jak co, ale własne umiejętności znam doskonale, lecz koniecznie nie chciałem na pierwszej w tym roku jeździe zaliczyć dzwona i zrobić sobie lub komuś krzywdy tym bądź co bądź półtonowym wózkiem inwalidzkim. W związku z tym po raz pierwszy w mojej rajdowej karierze nie licząc powolnych, dosłownie pieszych zimowych spacerów, opuściłem moją zajezdnię na drugim biegu. Konsekwencjami ustawienia “dwójki” była możliwość osiągnięcia przeze mnie maksymalnej prędkości na poziomie 8 km/h. Powoli wyjechałem na ulicę i zaparkowałem na poboczu, aby ustawić jeszcze lusterka, które po naprawach blacharskich i przerwie zimowej nie pokazywały mi dokładnie tego, co chciałem w nich widzieć.

Kiedy już wszystko było idealnie dopasowane do moich potrzeb, z elegancją godną Rolls-Royce’a, potoczyłem się po pustej uliczce w kierunku świecącego słońca. Minąwszy kilka domów postanowiłem udać się do lasu i pojeździć w zielonej głuszy, gdzie nie groziły mi spotkania z samochodami, a i obecność ludzi nie była gwarantowana. Po paru przyspieszeniach i zwolnieniach oraz kilku slalomach na pustej i wyludnionej ulicy, znaleźliśmy się przy wjeździe do lasu, gdzie od razu skierowałem mój pojazd. Wjeżdżając na zacienioną budzącymi się do życia drzewami ścieżkę, zmniejszyłem prędkość i powoli na nowo rozpoznawałem doskonale mi znany teren. Pomimo tego, iż byłem tu po raz setny i wspaniale orientowałem się w tutejszej topografii to moje zmysły zaczęły od razu dostarczać mi tabuny informacji o zagrożeniach. Jejku, niby zawsze wcześniej je dostrzegłem, ale teraz tych czyhających na mnie zewsząd zagrożeń zarejestrowałem znacznie, znacznie więcej. Były to gałęzie wchodzące na ścieżkę, chcące porysować mój nowy lakier, dołki, rowki, muldy i innego rodzaju nierówności mogące niechybnie wpłynąć na tor jazdy, a także wszelkiego typu przeszkody zalegające na wydeptanym szlaku, takie jak szyszki, urwane spróchniałe konary starych drzew i te najgorsze, najbardziej przeze mnie nielubiane – potłuczone butelki…

Mój dziewiczy przejazd przez ten fragment Parku Leśnego Dąbie wyglądał zupełnie inaczej. W lipcu 2008 roku, zaraz po odbiorze SuperFour’a, wybrałem się tam na prawdziwy test drive przez duże “Te”. Choć było mi zimno i pogoda nie sprzyjała to mój wszędołaz ledwo nadążał wykonywać polecenia, które wydawałem mu za pomocą joysticka. Rozpędzone w szaleńczym galopie koła dosłownie wyrywały spod siebie kilogramy mokrego piachu, a szyszki i drobne kamienie wystrzeliwały na boki odbijając się przy tym od błotników i podwozia. Radość z możliwości przemieszczania się za pomocą “własnych mięśni” z prędkością przekraczającą 15 kilometrów na godzinę dawała mi wtedy taką energię i radość, że nie czułem nic poza pojawieniem się w moim organizmie niespotykanej dotąd ilości adrenaliny i endorfiny. Dodatkowo moja fantazja tak mnie poniosła, że w chwili, gdy skończyła się przede mną leśna ścieżka, postanowiłem zamienić mój hybrydowy wózek inwalidzki w czołg i prując po nierównym, wyboistym runie leśnym, łamałem kilkuletnie drzewka posadzone tam przez naturę…

Dzisiaj było spokojniej, o wiele spokojniej. Skupienie nad pokonywaną przeze mnie trasą przejęło całkowitą kontrolę nad moim umysłem. Pomimo tego, że poruszałem się z prędkością niemieckiego emeryta na stalowym rowerze to podświadomie niesłychanie wczułem się w rolę i badałem wybałuszonymi oczami każdy centymetr nawierzchni, który miałem zamiar pokonać. Do tego wszystkiego zatrzymywałem się co jakieś sto metrów, żeby poprawić dłoń operującą joystickiem i sprawdzić czy nie jest już zbyt zmarznięta. Kiedy dotarliśmy z Rafałem do skrzyżowania z cywilizacją, starannie zawróciliśmy i zmieniliśmy ustawienia w mojej maszynie na takie, które można by nazwać ciut bardziej ekstremalnymi. “Dwójkę” podnieśliśmy do “trójki”, a dodatkowo żeby wykorzystać przejazd, po kilku nieudolnych próbach, odpaliliśmy silnik, aby mógł troszeczkę się dotrzeć przed nadchodzącym sezonem. Po tym SuperFour poruszał się zdecydowanie żwawiej i szybciej, a że trasę powrotną miałem już przebadaną to mogłem pozwolić sobie na chwilę szaleństwa. Nie przekraczając dwunastu kilometrów na godzinę, przemknęliśmy przez las i opuściliśmy go w miejscu, w którym do niego wjechaliśmy. Szybszy przejazd powrotny nie był jednak tak beztroski, jak mogłoby się wydawać. Cały czas bacznie rejestrowałem wszelkie możliwe zagrożenia i z prędkością obliczeniową komputerów z NASA, płynnie eliminowałem je na bieżąco.
las04_14
Udało się. Pierwsza tegoroczna przejażdżka zaliczona i choć było zupełnie inaczej niż dotychczas, to bez zawahania zaliczam ją do udanych. A jakby tego było mało to dzisiejszy trening nie tylko wyciągnął mnie z domu, ale także wiele mi uświadomił i sporo nauczył. Czyżby w mojej głowie pojawiła się pokora i zawitał szacunek z rozsądkiem na czele? Zobaczymy wkrótce 🙂

8 komentarzy do “Nowe oblicze

  1. Hotel Pegaz

    jeżeli nowy pojazd się sprawdził, to teraz można poszaleć w terenie 🙂 Super, że masz takie podejście do życia. Cały świat stoi przed Tobą otworem 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *