Archiwum miesiąca: kwiecień 2008

Niepozorny początek…

Cała ta przygoda zaczęła się całkowicie spontanicznie, zresztą jak zwykle w moim życiu. Była słoneczna niedziela, mój tata (Leszek) znalazł w internecie notkę o targach rehabilitacyjnych w Berlinie – REHA BERLIN. Ostatnio byliśmy tam w 2002 roku, więc niebyło wielkim wyzwaniem namówić tatę na wyjazd. Tym bardziej, że jesteśmy ze Szczecina. Do Berlina mamy 150 km, no i do tego 4 km od naszego domu zaczyna się autostrada, która dochodzi do samej stolicy Niemiec. Dodatkowym argumentem było przetestowanie nowego samochodu taty… Około 10:00 wyruszyliśmy z  domu. Lot czarterowy przebiegł bez żadnych „turbulencji” i o 11:30 byliśmy pod słynną wierzą targową. Jakby co, to wszystko odbyło się zgodnie z przepisami, ponieważ na niemieckich autobahn’ach miejscami nie ma żadnych ograniczeń prędkości!

Po kilku minutach byliśmy w środku. Już na samym wejściu, w pierwszej hali, moją uwagę przykuł kosmiczny pojazd na stoisku firmy Otto Bock.  Na pierwszy rzut oka prezentował się naprawdę nieziemsko… Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego ujrzenia 😉 I jak się później okaże – z wzajemnością. Model wystawowy był koloru „silvergrau”, czyli srebrnoszary. Pojazd stał sam jak palec, stoisko producenta było dość spore i wszyscy sprzedawcy byli zajęci wciskaniem wózków inwalidzkich niemieckim dziadkom – tzw. „Helmutom”. Otrzymaliśmy informację, że pan, który zajmuje się SuperFour’em (okazało się, że tak to coś się nazywa)  gdzieś polazł i wróci za 15 minut. Obejrzeliśmy więc go sami, na początku tata zauważył rurę wydechową – więc ten wóz ma silnik spalinowy. Robiło się coraz ciekawiej… Sterowanie oczywiście za pomocą joysticka po prawej stronie, po lewej zaś konsola z przyciskami obsługującymi fotel oraz pozostałe funkcje tego cuda. Mi osobiście spodobały się boczne lusterka z wbudowanymi migaczami oraz tylne lampy „Lexus look” – przezroczysta oprawa z kolorowymi żarówkami… Po prostu BAJKA !!! Tata chyba wyczuł moją nieodpartą chęć przejażdżki SuperFour’em i chciał żebym ochłonął, więc postanowiliśmy obejść resztę targów, a na koniec wrócić do mojej nowej miłości… Niestety byłem w takim stanie zauroczenia, że nie pamiętam pozostałych stoisk, na szczęście ojciec zachował trzeźwość umysłu i zbierał ulotki… Strzeliliśmy sobie cappuccino i podeszliśmy do SuperFour’a, jak to mówią za oceanem „one more time”. Ten gostek, sprzedawca którego nie było, już był i czekał na nas…

 

Na dzień dobry dostaliśmy prospekt razem z płytą dvd na temat pojazdu oraz wizytówkę. Niemiaszek włożył kluczyk do stacyjki i pokaz się rozpoczął. Trzeba mu przyznać, że jak przystało na akwizytora/sprzedawcę buzia mu się nie zamykała. Tata, który trochę szprecha, nie miał nawet kiedy mi tłumaczyć. No ale ja chcąc, nie chcąc po 15-tu latach nauki niemieckiego coś tam rozumiałem… Dowiedzieliśmy się m.in., że ten „wózek” ma napęd hybrydowy. Dla niewtajemniczonych – NAPĘD HYBRYDOWY to połączenie dwóch rodzajów napędu do poruszania jednego urządzenia. W przypadku tego pojazdu wygląda to tak, że koła są napędzane czterema silnikami elektrycznymi. W każdej chwili można dodatkowo włączyć silnik spalinowy, który ma za zadanie ładować akumulatory, które z kolei przekazują energię do tych silników elektrycznych. Oprócz tego, że dzięki takiemu patentowi ma zasięg nawet do 300 km na pełnym baku (16l), łatwo wywnioskować, że SuperFour ma napęd na 4 koła – tzw. 4WD. Maksymalna prędkość to zaledwie 15 km/h, ale jak się okaże w praktyce na wycieczki „rowerowe”, czy rajdy terenowe po lesie to w zupełności wystarczy. Następnie skupiliśmy się na, można powiedzieć, wnętrzu. Jak przystało na bolid, SuperFour jest jednoosobowy, fotel oczywiście Recaro w pełni sterowany elektrycznie. Funkcją z którą spotkaliśmy się po raz pierwszy było wysuwanie fotela na zewnątrz pojazdu tak, aby było łatwiej wsiadać. Jakby tego było mało to fotel ma funkcję stałego auto-poziomowania, bez względu na to czy się wjeżdża pod górę, czy z niej zjeżdża kierowca siedzi cały czas w jednej pozycji nie odczuwając żadnego przechyłu. Dodatkowo podczas ostrego hamowania fotel łagodnie pochyla się do tyłu, aby driver nie wypadł… Pełen kosmos! Pojazd waży 350 kg, ma 200 cm długości, 110 cm szerokości i 175 cm wysokości. Przy Fiatach 126p. wygląda na monstrum…  Pomimo wszystkich czterech kół skrętnych, promień skrętu SuperFour’a to 4,6 m – jak na wózek inwalidzki to strasznie dużo 😉 Maksymalne nachylenie jakie wytrzyma ten czołg to aż 40% – tyle co najlepsze wozy terenowe… Silnik spalinowy jest produkcji włoskiej, ale niestety nie jest to Ferrari tylko Piaggio. Ma pojemność 100 cm3, rozwija moc 1,6 KM przy 4000 obrotach na minutę oraz 3 KM przy 6300 obrotach na minutę. Z grubsza to chyba wszystkie dane techniczne z jakimi się zapoznaliśmy. Na końcu naszej rozmowy padło nieśmiałe pytanie z ust mojego taty: wie viel kostet das? Osoby, które znają podstawy niemieckiego wiedzą, jak łatwo pomylić liczby po niemiecku… Miły jegomość powiedział, że ceny zaczynają się od dreizehn lub dreizig tysięcy euro… Mój ojciec usłyszał oczywiście tę niższą kwotę, czyli 13 tysięcy. Ja z kolei zrozumiałem, że chodzi o zdecydowanie wyższą sumę – 30 tysięcy euro. No dobra, ale chciałbym się w końcu tym czymś przejechać! Niemiaszek uśmiechnął się i oznajmił, że niestety, ale na terenie targów tym kolosem jeździć nie wolno. Można za to umówić się na jazdę próbną w ich siedzibie w Greifswald’zie. Tata przyjął to z ogromnym entuzjazmem, bo był przekonany, że przejdzie mi to zauroczenie i nie będę chciał jechać 200 km, żeby przejechać się jakimś samochodzikiem. W tym przypadku całe szczęście, że jestem osobą upartą i zawsze dążącą do celu, nawet „po trupach”. Zabraliśmy te wszystkie souveniry i zwinęliśmy się z targów… Po przyjeździe do domu od razu zasiadłem przed komputerem w celu przeszukania sieci. Informacji w internecie było niewiele, natomiast znalazłem kilka filmików z SuperFour’em w roli głównej. Byłem pod jeszcze większym wrażeniem niż w Berlinie – na jednym z filmów ten pojazd powoli zjeżdżał ze schodów! Hasło reklamowe „Can’t fly” nabierało nowego znaczenia…

Teraz zostało mi tylko jakoś namówić tatę, żeby został moim „mecenasem”. Wystarczy uruchomić mój dar przekonywania i powoli oswajać go z myślą, że w najbliższym kwartale będzie nam potrzebna całkiem spora sumka…  

***** tekst utworzony 11.01.2011r. *****