Awaria usunięta! Szumi wraca do gry!

Godzinę po środowym odstawieniu przeze mnie SuperFour’a do naprawy, słońce w końcu przebiło się przez chmury. Mimo początku września, zrobiło się naprawdę ciepło i muszę przyznać, że warunki panujące przez ostatnie dwa dni były wprost idealne do uprawnienia SuperFouringu w pełnym tego słowa znaczeniu. Niestety sprzyjająca aura nie była dla mnie. Mój wyczynowy pojazd nadal stał samotnie w serwisie ARIES, a ja również w pojedynkę z niecierpliwością czekałem z telefonem w ręce na wieści dotyczące jego stanu zdrowia. Przez cały dzień wczoraj i dziś szwendałem się na przemian po domu oraz ogrodzie, próbując zająć się czymś i przede wszystkim nie myśleć o prowadzanej w hali na Gdańskiej operacji. Takie czekanie mnie wykańczało…

Dzisiaj po piętnastej, kiedy już na dobre pogodziłem się z faktem, iż SuperFour pozostanie na weekend w serwisie, nagle mój stolik zadrżał poruszony wibracjami wywołanymi przez telefon. Oczywiście był on tak nieszczęśliwie ułożony, że nie dość, że nie mogłem go odebrać to jeszcze nawet nie widziałem kto dzwoni. Gdy dzwonek ucichł, po kilkudziesięciu sekundach telefon znowu się odezwał, ale tym razem był to krotki sygnał świadczący o nadejściu smsa. Od razu pomyślałem, że to na pewno poczta głosowa informuje mnie o nowej wiadomości, ale jak okazało się po chwili, byłem w wielkim błędzie. Sms przyszedł do mnie prosto z salonu ARIES, a jego treść wprawiła mnie w niemałe osłupienie: „Pojazd gotowy. Zapraszam po odbiór (…)”. Jak? Już? Tak nagle? Naprawiony? A może po prostu nie są w stanie go naprawić i dlatego mam go odebrać? Tysiące myśli zaczęło natychmiast krążyć w mojej głowie, siejąc przy tym solidny zamęt. Aby przerwać ten mentlik, od razu przeciągnąłem ARIES po ekranie mojego telefonu nawiązując w ten sposób połączenie. Po dwóch sygnałach wszystkie moje wątpliwości zostały rozwiane. Ku mojemu zaskoczeniu, Pan Maciej poinformował mnie, że mój bolid jest już w pełni sprawny i spokojnie mogę go odebrać do siedemnastej. Nie mając zbyt wiele czasu na radość, zdopingowałem Rafała stojącego koło mnie i naprędce zorganizowałem operację przetransportowania mojego wyleczonego rumaka do bazy. Po skończonych przeze mnie studiach na kierunku Europeistyki, o specjalizacji Transport Międzynarodowy i Logistyka, przygotowanie takiej akcji nie było zadaniem przekraczającym moje możliwości 😉 Najgorzej było okiełznać czas, który gonił nas bezlitośnie. Aby dostać się na Gdańską musiałem złapać niskopodłogowy autobus jadący w tamtym kierunku, a jak powszechnie wiadomo, te trzymają się stałego rozkładu i na przystankach pojawiają się tylko o określonych godzinach. Pomiędzy telefonowaniem do Taty, któremu musiałem zlecić odbiór mojego zwykłego wózka z serwisu, a pakowaniem wszystkich nieodzownych gadżetów, bez których ciężko byłoby nam pokonać te 7 kilometrów z ARIES do domu za sterami naprawionego SuperFour’a, rzuciłem okiem na internetowy rozkład jazdy i wyszukałem odpowiednie połączenie. Tak akurat się złożyło, że najbliższy i właściwie jedyny pasujący autobus odjeżdżał za 20 minut spod mojego domu. Szybko zakończyłem prowadzone rozmowy, uzbroiłem się po zęby w motocyklowe buty, które dzięki sporej sztywności odpowiednio trzymają moje stopy, ciepłą bluzę i arafatkę na wszelki wypadek, okulary, żeby żadna mucha nie była w stanie zakłócić mi widoczności podczas powrotu, zegarek do kontrolowania mknącego zawrotnie czasu oraz… cywilną czapkę z daszkiem choć po części rekompensującą brak czerwonego kasku 😉 Dodatkowo moją torbę wypchaliśmy po brzegi motorolkami (krótkofalówki) do prowadzenia konwersacji, ipodem bez którego jazda byłaby mdła, aparatem fotograficznym do zbierania dokumentacji oraz niezbędnymi poduszkami, które w środę zabrałem w serwisie z mojego pojazdu, żeby za bardzo się nie przykurzyły…

W ten sposób, 10 minut po odebraniu smsa z informacją o stanie mojego czterokołowego ścigacza, opuściliśmy z Rafałem dom wraz z jego rowerem w dłoni 🙂 Dwie minuty później byliśmy już na przystanku…

ARIES2_01

Punktualnie o 15:53 na przystanku pojawił się zielono-biały Solaris obsługujący pospieszną linię C, z której bez skrupułów postanowiłem skorzystać. Po krótkiej przepychance z szoferem, który przyjmując postawę kapitana Titanica postanowił konieczne postawić na swoim i ustawić mnie w autobusie zgodnie z jego przekonaniem, z dwuminutowym opóźnieniem w końcu opuściliśmy zatoczkę. Nie dość, że kierowca uparł się, żebym stał tyłem do kierunku jazdy to jeszcze do tego dokładnie spiął mnie pasem. Od wszczęcia awantury powstrzymywała mnie tylko myśl, że już za chwilę zasiądę w fotelu SuperFour’a, a także brak jakiegokolwiek biletu 😉

Po kilkunastu minutach minęliśmy pętlę tramwajową Basen Górniczy i zatrzymaliśmy się na pobliskim przystanku. Od razu po otworzeniu drzwi Rafał wystawił swój rower na zewnątrz, a ja zostałem oswobodzony przez władcę autobusu z ciasno zapiętego pasa. Gdy opuściłem niskopodłogowego Solarisa, na odchodne całkowicie lekceważąco i z góry, choć de facto byłem dużo niższy od stojącego nade mną drivera, pożegnałem się życząc ozięble miłego dnia, myśląc przy tym o sytuacji, kiedy to za kilka chwil miniemy się gdzieś na trasie. On wtedy będzie nadal wykonywał swoją nudną pracę poruszając się w kółko od przystanku do przystanku zgodnie z rozkładem jazdy, a ja z dudniącą w tle muzyką z playlisty „Speeeeed”, będę sobie spokojnie wracał do domku rozkoszując się tym upragnionym wiatrem we włosach 😛

Z przystanku do ARIES musieliśmy pokonać jeszcze kilkaset metrów pieszo po ścieżce rowerowej wzdłuż głównej, miejskiej arterii, prowadzącej do samego centrum Szczecina. Spacer wśród pędzących tirów nie był niczym przyjemnym, ale już po paru minutach zboczyliśmy ze szlaku docierając do serwisu. Czas mieliśmy na tyle dobry, że do zamknięcia salonu pozostało jeszcze ponad półgodziny. Nie zawracając sobie głowy, od razu pewnym krokiem podążyliśmy z Rafałem na tyły budynku prosto do serwisu, gdzie przez otwartą bramę spoglądał na nas SuperFour.
My po to! – powiedziałem stanowczo wjeżdżając do ciemnej hali wskazując nosem na mój wóz.
Po kilku sekundach podszedł do nas mechanik, któremu w środę zostawiliśmy zepsutą maszynę. Po przeprowadzeniu przeze mnie krótkiego wywiadu poznaliśmy przyczynę hałasu w maszynowni SuperFour’a oraz mogliśmy na własne uszy sprawdzić jakie są efekty przeprowadzonego zabiegu. Otóż okazało się, że zgodnie z przeczuciem fachowca, z silnikiem było wszystko ok. Problem, dosłownie i w przenośni, leżał głębiej, ponieważ poluzowało się jakieś koło, czy też jakaś część znajdująca się między silnikiem a prądnicą i to właśnie ona wprowadzana w niewłaściwy ruch, stukała po odpaleniu motoru. Przyczyną powstania luzów jest podobno wyrobienie się jakichś ząbków, które doprowadziły do mojego zaniepokojenia oraz pobytu w ARIES. W każdym bądź razie obyło się jeszcze bez wymiany tego kółka, ponieważ wystarczyło je mocniej skręcić pozbawiając luzów i problem metalicznego terkotu zniknął. Powiedziałem jeszcze, ponieważ bez owijania w bawełnę zostałem poinformowany, że prędzej czy później resztę ząbków również trafi szlag i za rok, może dwa, nie obejdzie się bez wymiany zużytego koła. Na szczęście z zakupem tej części nie powinno być kłopotu, więc mogę korzystać z prądnicy kiedy tylko najdzie mnie ochota 😉

Na koniec rozmowy na temat stanu zdrowia mojego czarnego rumaka, który przez nakładające się na siebie awarie już dawno nie widział gąbki i szamponu przybierając przy tym szary kamuflaż, zapytałem o należność, jaką powinienem uregulować w związku z jakby nie było naprawą mojego pojazdu. I tu po raz kolejny tego pięknego dnia zostałem ponownie mile zaskoczony, ponieważ miłośnicy włoskich jednośladów z Gdańskiej nie wzięli ode mnie ani złotówki! 🙂 Było mi trochę głupio, tym bardziej, że aby dostać się do wnętrza SuperFour’a i znaleźć przyczynę nadmiernego klekotania, trzeba było rozebrać prawie cały tył pojazdu. Odnalezienie przyczyny usterki również nie było zapewne wcale łatwym zadaniem, nie wymagającym umiejętności, doświadczenia oraz przede wszystkim wiedzy, której w tym przypadku na pewno nie zabrakło.

Po tym, jak poznałem przyczyny awarii i zapoznałem się z zaleceniami, co do przyszłego prowadzenia pacjenta, Rafał powoli wycofał SuperFour’em z hali, abym mógł spokojnie zamienić fotele. Po szybkim przesadzeniu ze zwykłego wózka za stery półtonowej hybrydy, musieliśmy jeszcze uzbroić się w gadżety, które szczelnie wypełniały moją torbę. Po kilku minutach łączenia kabli, uruchamiania systemu audio i ustawiania krótkofalówek, zostawiliśmy moją małą, elektryczną kolaskę, którą przyjechałem autobusem i naprawionym czarnym monstrum buczącym pracą silnika jak za starych dobrych czasów, ruszyliśmy w kierunku prawobrzeża…

ARIES2_02

Do zakończenia dzisiejszej spontanicznej akcji pełnym sukcesem, wystarczyło jeszcze tylko dojechać do domu, od którego dzieliło nas zaledwie 7,6 kilometra. Triumf był naprawdę blisko i nie wymagał od nas cudów. Przez całą tę czterdziestopięciominutową jazdę, za moimi plecami, jedyny cylinder schowany głęboko w maszynowni mojego pojazdu dawał z siebie sto procent, dostarczając mi potrzebną energię. Pomimo tego, że poruszałem się bez kufra i co gorsza pokrywy wygłuszającej silnik, włoskie Piaggio chodziło cichutko, w ogóle nie przeszkadzając w połykaniu kilometrów. Parę minut po opuszczeniu przez nas salonu ARIES, minęliśmy mojego Tatę jadącego w przeciwnym do naszego kierunku, w celu odbioru zostawionego przez nas wózka. Chcąc mu pomachać, a nie mogąc unieść którejkolwiek z rąk, inspirując się amerykańskim kinem akcji, zrobiłem to jak pilot samolotu pozdrawiający go skrzydłami 😉 Nie mając ich na wyposażeniu było to trochę trudnym zadaniem, ale ostry slalom, jaki wykonałem na wąskiej ścieżce rowerowej, został na pewno zauważony…

W domu byliśmy półtorej godziny od startu z przystanku autobusowego. Aż sam nie mogłem uwierzyć, że uporaliśmy się z tym tak szybko. Gdy zaparkowałem czarnego rumaka na podwórku, moja mała Meyra już na mnie czekała, więc logistycznie również wszystko potoczyło się pomyślnie 🙂

Cieszę się bardzo, że po tej trzytygodniowej niewoli, jaką zaserwowała mi niesprawna prądnica, wreszcie będę mógł zapuścić się gdzieś dalej bez obawy, że zabraknie mi prądu w akumulatorach. Gdyby nie pomoc mechanika z ARIES, nadal ślepo musiałbym liczyć na usługi Niemców, a tak nein, danke 😉 Mam nadzieję, że nie będę zbyt często odwiedzał serwisu Piaggio na Gdańskiej w związku z awariami SuperFour’a. W innych sprawach to co innego 🙂 Fajnie byłoby mieć zaufanych fachowców znających się na rzeczy i móc liczyć na ich pomoc i wsparcie podczas niemiłych niespodzianek, prawda? 😉

Teraz mogę już odetchnąć pełną piersią.  Koniec z melexem! Ponownie grzeczny i cichy SuperFour odzyskał swój niepowtarzalny charakter szybkiego, groźnego i bezkompromisowego króla szczecińskich szlaków. Szumi is back bitches! 😀 Hehe 😉 Już w drodze powrotnej miałem okazję przypomnieć o sobie lokalnej społeczności wyprzedzając wlokącego się emeryta. Gdy wyminąłem go poboczem z maksymalną prędkością jaką udało mi się wykrzesać z mojej jednostki, wiatr, który wywołałem zakołysał toczącym się rowerem na boki, poczym na twarzy marudera pojawiło się przerażenie kilkakrotnie przewyższające spotkanie z tornadem. Na szczęście w porę się opamiętał i utrzymał jednoślad na ścieżce…
Sorry, ale ja po prostu lubię zapier…. 😀

6 komentarzy do “Awaria usunięta! Szumi wraca do gry!

  1. Jaro

    No to Aries się spisał i zasługuje na pochwałę, czego niestety nie można powiedzieć o serwisie z Niemiec i o jego horrendalnej stawce za przyjazd.
    Nie pozostaje nic innego jak życzyć szerokości póki jeszcze pogoda dopisuje w tym roku.

    Odpowiedz
  2. perfectsail.pl

    Post utrzymany w fajnej, żartobliwej formie, jednocześnie przedstawiona sytuacja nie została pozbawiona własnej powagi. Notkę czytało się w przyjemny sposób, jak opowiadanie z dobrej książki 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *