Archiwum miesiąca: maj 2010

Niedzielna pętla po okolicy…

***** Tekst utworzony 23.03.2011r. *****

Dzisiaj podobno jest jakieś święto, tyle że nikt nie wie jakie. W każdym bądź razie galerianki mają zonka, bo wszystkie sklepy zamknięte… Pogoda nareszcie zaczęła przypominać lato. Jedynym minusem był dzisiaj silny wiatr, przez który momentami zwalniałem, ponieważ obawiałem się, że ostrzejszy podmuch zrzuci mi rękę z joysticka – a kto by wtedy kierował? O autopilocie w wózku, jeszcze nie słyszałem. Ale nie wiem, czy byłoby to dobre, ponieważ wtedy to już nic bym nie robił 😉 Załoga uczestnicząca w dzisiejszej wycieczce to ja i tata – skromnie, ale za to z klasą. Trasa, którą zaplanowałem na niedzielne popołudnie to standardowa pętla mojego autorstwa, czyli Dąbie-Zdroje-Słoneczne-Dąbie. „Około” 16 kilometrów i 252 metrów według obliczeń googli. Ogólnie rzecz biorąc, szlak im. Piotra Karlińskiego, w jakiś siedemdziesięciu procentach składała się ze ścieżek rowerowych. Reszta do wyboru – albo krzywy chodnik, albo dziurawa droga. Cała trasa jest w miarę bezpieczna – oczywiście wszystko zależy od fantazji drivera… Moje umiejętności, jakie są, każdy wie 😉 Kubica ma szczęcie, że nie jeździ w mojej klasie, bo by się chłopak tylko wstydu najadł… Nie chcę się chwalić, bo nie ma za bardzo czym, ale dzisiaj kilka razy nagiąłem przepisy. Jak mam jechać 5 km/h? To nie dla mnie! Skręcanie bez kierunkowskazów, przejeżdżanie linii ciągłej, czy jazda pod prąd – to tylko niektóre wykroczenia, które udało mi się dzisiaj popełnić. Jak kiedyś misiaki podliczą te wszystkie moje „brawurowe manewry”, to zamkną mnie na dobre. Mam nadzieję, że będziecie przysyłali mi paczki do więzienia? A może dostanę tylko areszt domowy… Jakby co, z góry przepraszam, nie obiecuję poprawy. Nie mogę tego zrobić, ponieważ moim bolidem nie da się inaczej jeździć… Wróćmy do tematu głównego tego zeszycika. Jazda przebiegała bez żadnych niespodzianek. Ruch, jak to zwykle bywa w takie kretyńskie święta, był bardzo mały. Tata jechał w miarę równo i spokojnie. Rozgrzewał się przed Tour de France, w którym bierze co roku udział… na kanale Eurosport 😀 Cały wypad trwał godzinę i dwadzieścia minut. Większych przerw nie było, oprócz pauzy na przejeździe kolejowym na Pomorskiej, ale mieszkając w Dąbiu od dziewięciu lat idzie się do tego przyzwyczaić… Dzisiejszą jazdę traktuję wyłącznie treningowo, jako takie przygotowanie do sezonu, a ten mimo że krótki, będzie intensywny…

***** Tekst utworzony 23.03.2011r. *****

Nowa ścieżka w okolicy…

***** Tekst utworzony 22.03.2011r. *****

Nie mogę już teraz siedzieć w domu. Przez ostatnie siedem miesięcy nasiedziałem się, aż nadto. Wiadomo, że nie będę od razu z marszu robił jakiś maratonów. Muszę ze spokojem i rozwagą wznowić treningi i doprowadzić się co najmniej do takiej formy, jaką prezentowałem w sierpniu, po powrocie ze Świeradowa. Chęci są, reszta zależy od sprzętu i pogody. Ta ostatnia, chyba zaczyna mi sprzyjać. Dzisiaj o 10:00 temperatura wynosiła 18°C. Zapowiadał się całkiem sympatyczny dzień. I tak właśnie było… Wyszliśmy z Rafałem dopiero po 14-tej na krótki spacer z Nuką, a potem żeby nie tracić przyjaznej aury, ruszyliśmy w miasto. Koniecznie chciałem wybadać jak idą pracę z nową ścieżką rowerową na ulicy Szybowcowej… Gdy będzie oddana do użytku, 500 metrów od mojego domu, będzie zaczynała się rowerówka, którą będzie można dojechać, aż do Mostu Długiego. To 10 kilometrów od mojej bazy! Kiedy dotarliśmy na jej plac budowy, zaniemówiłem. Ja patrzę, a tam wszystko gotowe. – WOW – Co prawda asfalt wygląda na jednoroczny, ale lepsze to niż te stare betonowe płyty na drodze. Ścieżka zatwierdzona i przetestowana – dodatkowy plus należy się za czas wykonanie, dwa miesiące i cała trzykilometrowa trasa zrobiona. Chyba zgodzicie się ze mną, że w naszym kraju to normalnie cud. Tu należy zaznaczyć, że ulica Pokładowa, czy jakoś tak, została odpicowana na glanc. Dawniej, żeby ją pokonać, trzeba było wykrzesać z siebie ukryte chęci taplania się w błocie i mocno zacisnąć zęby. Mogło być sucho przez miesiąc, a tam i tak zawsze było pełno kałuż. Jeśli SuperFour był świeżo po zabiegach pielęgnacyjnych – umyty, nawoskowany i świecący, omijałem ten odcinek szerokim łukiem. To niby tylko góra 300 metrów, a mimo tego wyjeżdżałem stamtąd umorusany dosłownie po pachy. A teraz mucha nie siada. Jedna trzecia szerokości ścieżki to część dla pieszych wyłożona z szarej kostki. Reszta, czyli dwie trzecie, pokrywa równiusieńki asfalt. Całość prezentuje się prawie jak bulwar w Monte Carlo. Ale wiadomo, prawie robi różnicę… Dalej w „trzy piosenki” dojechaliśmy ulicą Przestrzenną do lotniska i koło Bakisty (sklep żeglarski) zawróciliśmy do bazy. W międzyczasie spojrzałem na mój „niezawodny” licznik prędkości Vetta. Jego genialny termometr naliczył 27°, a w rzeczywistości było może ze 22… Za kilka minut znaleźliśmy się na Goplańskiej, gdzie musieliśmy odbić od ścieżki rowerowej na dom. Po drodze zwiedziłem kolejną inwestycję, która powstała miesiąc temu, 100 metrów ode mnie. Była to nowa pętla autobusowa… Obowiązujący na niej zakaz ruchu zdopingował mnie do zrobienia rundki honorowej. Przecież jakoś musiałem ją przetestować! Czułem się jak na torze do speedway’a, ponieważ cała zajezdnia ma właśnie taki kształt. Żeby wszystkie plusy nie przysłoniły nam minusów, nawierzchnia (kocie łby) skutecznie mnie zwolniła, a nowy chodnik, który prowadzi do pętli jest zdecydowanie za wąski jak na mój czołg. Ale tak na marginesie, to przecież ja nie jeżdżę autobusami… Przez godzinę machnęliśmy 11 kilometrów. Najgorzej, że magnez od mojego licznika prędkości nadal wygrywa pojedynek z klejami. Non stop odpada i nie nalicza mi zdobywanych przeze mnie w trudzie, bezcennych kilometrów. Częściej spada, niż ja przejeżdżam na czerwonym świetle! W poniedziałek ma przyjść przesyłka z tajną bronią – klejem „Bond gęsty”, na którego nie ma bata…

***** Tekst utworzony 22.03.2011r. *****

Operacja “przyczepa” rozpoczęta…

***** Tekst utworzony 21.03.2011r. *****

Nareszcie ustały deszcze i zrobiło się trochę cieplej. Nie przypuszczałem, że sezon zacznę dopiero pod koniec maja. Za takie straty moralne, powinni podwoić mi rentę! W ostatnich dniach opady na południu Polski były równe trzymiesięcznej normie… Nie ma jak śniadanie przy TVN24 i śledzenie relacji z powodzi. Teraz podobno ta wielka woda płynie sobie w naszą stronę. Do Szczecina ma dotrzeć za około 10 dni… Zrobiliśmy dzisiaj rundkę z Rafałem do Lidla i z powrotem. Mój bolid strasznie piszczy i skrzypi – masakra! Trzeba coś z tym zrobić, bo nawet dzieci na ulicy się ze mnie śmieją – Patrzcie, patrzcie, pan samochodzik zardzewiał! Kiedy wróciliśmy z rekonesansu po okolicy, dostałem maila z „Costumer Care Center Königsee”. Już śpieszę z wyjaśnieniami… W zeszłym roku miałem się tym zająć, ale jako bardzo zajęty bezrobotny rencista i do tego wzorowy student, nie miałem czasu. Chodzi o przyczepę. Tą, w której podróżuje mój SuperFour. Jako że jest cała biała i wygląda jak lodówka na kółkach, trzeba było coś z tym począć i wprowadzić jakiś tuning wizualny. Myślę, że mój pojazd zasłużył sobie na lepsze opakowanie… Najmniejszym problemem było znalezienie wykonawcy. Postanowiłem zaufać profesjonalistą i wybrałem agencję reklamową Optima ze Szczecina. Kontakt z nimi nawiązałem już w zeszłym roku, ale nie mogłem złożyć zlecenia na oklejenie przyczepy, ponieważ nie mogłem zdecydować się na konkretny pomysł. W miniony poniedziałek, postanowiłem wysłać maila do biura obsługi klientów Otto Bock’a, z prośba o przesłanie mi zdjęć i grafik, które mógłbym wykorzystać w moim projekcie. Liczyłem na szybką i treściwą pomoc ze strony Niemców. W końcu nie codziennie sprzedają SuperFour’a… W tym miejscu muszę przyznać, że nie potraktowali mnie lekceważąco i spisali się wzorowo pod każdym względem. Pewnie znają mnie tam w centrali pod hasłem „tester” albo „oblatywacz”… Kilka godzin po wysłaniu przeze mnie pierwszego maila – po angielsku – otrzymałem odpowiedź – również po angielsku – ze zdjęciami przyczepy, którą wykonali dla jednego klienta. Wyglądała całkiem przyzwoicie, ale nie chciałem oklejać swojej przyczepy kolorowymi fotografiami, które na marginesie do niczego nie pasują, a już tym bardziej zdjęciami SuperFour’a prowadzonego przez jakiegoś Hansa w okularkach. W międzyczasie przeglądałem prospekt na temat mojego bolidu i zainspirował mnie pewien rysunek. „Wyciąłem” go z pliku PDF i posłałem do Königsee, z prośba o przesłanie mi tego szkicu w jak najlepszej jakości. No i właśnie kilka godzin temu, niejaki René Paschold wysłał do mnie upragniony plik… Może w tym sezonie uda mi się dokończyć to co zacząłem. Wszystko zdaje się być na jak najlepszej drodze do finalizacji…

***** Tekst utworzony 21.03.2011r. *****

Pierwsze koty za płoty…

***** Tekst utworzony 20.03.2011r. *****

Od 2.05 do 8.05 wypoczywałem z mamą w Świnoujściu. Jedyny przystosowany hotel, jaki udało nam się znaleźć to Villa Rezydent, położony przy samej promenadzie, koło muszli koncertowej. Na pierwszy rzut oka, wszystko w nim było ok, dopiero z czasem okazało się, że z hotelem to nie miało zbyt wiele wspólnego. Pokój był w porządku, ale reszta… szkoda gadać. Byliśmy jedynymi polakami. Nawet ludzie z obsługi hotelowej, przez pierwsze kilka dni mówili do nas po niemiecku. To jeszcze dało się jakoś znieść, ale jeżeli chodzi o jedzenie, to była prawdziwa masakra… Może gdyby pogoda nam bardziej sprzyjała i skutecznie nie zepsuła całego wyjazd, nie zwrócilibyśmy uwagi na te wszystkie niedogodności. Maksymalna temperatura jaką odnotowałem na naszym balkonie to 11°C, oprócz tego non stop padało i wiało. Mój SuperFour stał przez siedem dni w przyczepie i czekał na dżokeja, ale niestety nie udało nam się pojeździć nawet po okolicy 🙁 Co prawda pierwszego dnia pobytu na wyspie Uznam, mój pojazd mimo wszystko dotknął swoimi oponami świnoujskiej ziemi. Przejechałem kilometr po nadmorskiej promenadzie, gdzie na metr kwadratowy przypadało ze trzech ludzi…

Taka jazda, a właściwie spacer pomiędzy tłumem gapiów, nie należy do najprzyjemniejszych sposobów spędzania wolnego czasu… Przez siedem dni siedzieliśmy w Villa Rezydent i liczyliśmy przejeżdżające za oknem rowery. Oprócz tego, graliśmy w Scrabble i jedliśmy gofry z bitą śmietaną. Szkoda tuszu w długopisie na takie wywody i waszego czasu na czytanie tych bredni. Mam nadzieję, że w czerwcu, kiedy planujemy drugie podejście, będzie cieplej i oprócz zwiedzanie 30-to metrowego apartamentu, zobaczymy chociaż jeden z pobliskich fortów. Wierzę tez mocno, że uda nam się pojechać do Niemiec, gdzie ścieżki rowerowe są podobno palce lizać…

***** Tekst utworzony 20.03.2011r. *****