***** Tekst utworzony 9.09.2011r. *****
Pogoda jest po prostu do dupy… Od wczoraj cały czas pada i wieje. Na naszej mobilnej stacji pogodowej, której tak na marginesie nie powstydziłby się nawet sam Jarosław Kret, zanotowaliśmy w południe całe 13 stopni. A chciałbym przypomnieć, że dzisiaj mamy drugi dzień lipca, LATO !!! O jakimkolwiek rajdzie mogliśmy sobie tylko pomarzyć…
Od wczoraj w ogromnym namiocie pod naszymi oknami, ma miejsce główna scena Dni Lübbenau… Dzięki temu, piątkowy wieczór spędziliśmy próbując zagłuszyć słynne niemieckie marsze, przy których najczęściej bawią się nasi zachodni sąsiedzi. Zazwyczaj nie używam tego słowa, ale tutaj pasuje ono doskonale – MASAKRA 😉 Dzisiaj już od samego rana, na zamku miał miejsce pochód, w którym uczestniczyła cała banda przebierańców z minionej epoki. Nie obyło się też bez dęcia w róg oraz wystrzałów z armat. Niestety trzeba przyznać, że pogoda w tym roku im nie dopisała i dlatego zaraz po tej części oficjalnej, wszyscy udali się pod daszek do namiotu, poczym od jedenastej przed południem zaczęli spożywać hektolitry piwa i tańczyć do marszów 😉 Cała impreza toczyła się pod naszymi oknami, dlatego w ogóle nie musieliśmy wychodzić ze stajni, żeby poczuć tą „niesamowitą” atmosferę…
Co jakiś czas ci, którzy akurat opuścili namiot, zaglądali do naszych pokojów mimo wiszących firanek. Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy mieszkali w muzeum 😉
Dzień, który wydawało się nam, że pójdzie na straty, okazał się całkiem pożytecznym dniem. Wreszcie mogliśmy w spokoju (nie licząc zorganizowanego pośpiechu, kiedy to próbowaliśmy pokonać w deszczu 30 metrów dzielących nas od oranżerii) napić się kawy w zamkowej pomarańczarni…
To był jedyny akcent związany dzisiaj z rajdami. Jaki? Nałożyłem przeciwdeszczową kurtkę Ferrari 😉 A jeżeli chodzi o tutejsze cappuccino to oceniam je na 8/10. Należy tutaj zaznaczyć, że jeszcze nigdy nie dałem wyższej oceny… Po mile spędzonym podwieczorku, korzystając z chwilowej przerwy w deszczu, przeszliśmy się po festynowych stoiskach. Można tam było między innymi wykąpać się w ogromnej beczce z piwem. Poza tym dla urodzonych sportowców była strzelnica, na której można było spróbować się w strzelaniu z łuku oraz kuszy. Kawałek dalej sprzedawano średniowieczną biżuterię, zioła i prastare lekarstwa, chleb prosto z pieca oraz laleczki woo-doo 🙂 Asortyment naprawdę był różnorodny, prawie jak na szczecińskiej giełdzie 😉 Po zaliczeniu tych wszystkich budek, wróciliśmy do stajni. Mama zabrała się za przygotowanie obiadu, a ja zagłuszając marsze zza okna muzyką z ipoda, zacząłem pisać bloga…
Wieczorem pozostało nam się tylko spakować i w rytmach dobiegających do nas z namiotu, mogliśmy iść spać. Rano do Lübbenau ma przyjechać tata i zabrać nas z powrotem do Szczecina… Niestety pobyt na błotach Spreewald’u dobiega końca. Bardzo nam się tutaj podobało i to nie tylko dlatego, że zamiast zamówionego pokoju dostaliśmy mieszkanie 😉 Pomijając te przeklęte mosty ze schodami, szlak ogórkowy zrobił na nas piorunujące wrażenie, ale nie będę ukrywał, że właśnie tego się spodziewałem… Za to Slawenburg to nie Biskupin, ale na pewno jest miejscem wartym odwiedzenia (szczególnie polecam polskiego lektora 😉 ). Podążając powoli ku zakończeniu relacji z Lübbenau, gorąco polecam Spreewald, nie tylko miłośnikom wycieczek rowerowych, ale przede wszystkim ludziom ciekawym świata 🙂 Na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie. Od wycieczek pieszych i oczywiście rowerowych, przez liczne muzea, po baseny z pingwinami. No i jeszcze do tego wszystkiego rzeka Szprewa ze swoimi kanałami, które tworzą niesamowitą sieć wodną, po której można pływać łódkami, gondolami, kajakami i wszystkim co da się prowadzić za pomocą wioseł 😉 Jeżeli chodzi o mnie, a dokładniej o mój pojazd, to Lübbenau również jest dla niego idealnym miejscem, przede wszystkim ze względu na możliwie niewielką odległość od serwisu 😉 Planuję powrócić na zamek za dwa lata, ale tym razem może w większym gronie. Zobaczymy co z tego wyjdzie…
Do usłyszenia z kraju 🙂
***** Tekst utworzony 9.09.2011r. *****