Łagów 2011 – dzień 2. – Zamek Joannitów + rekonesans po okolicy…

***** Tekst utworzony 13.05.2011r. *****

Wczoraj, po trzyipółgodzinnej podróży, sprawnie i w miarę w komfortowych warunkach dotarliśmy do Łagowa. Do Gorzowa Wielkopolskiego dosłownie płynęliśmy po nowej, szerokiej i mało uczęszczanej drodze szybkiego ruchu – S3. Dalej nasza prędkość znacznie spadła, turlaliśmy się w kierunku Międzyrzecza… Mniej więcej tam, opuściliśmy krajową trójkę i wjechaliśmy na lokalną drogę w kierunku „perły ziemi lubuskiej”. Właśnie w tym miejscu, nie widząc jeszcze Łagowa, byłem prawie pewny, że ta cała perła, to jedna z większych ściem w okolicy. Jezdnia na ostatnich dwudziestu kilometrach była tak dziurawa, że doszliśmy do wniosku, że nawet rowerem strach tamtędy jechać… Po zakwaterowaniu i wstępnym rozpakowaniu tobołów, udaliśmy się z mamą na mały, pieszy rekonesans. Niestety chodniki były bardzo wąskie i dziurawe. Po kilkuset metrach moja cierpliwość się skończyła i zawróciliśmy do hotelu na kolację… A co do hotelu – Spa Morena – to jak na taką wioskę, można powiedzieć o nim ponadprzeciętny, żeby nie powiedzieć luksusowy 😉 Pokój można opisać jednym słowem – odpowiedni. Jest całkiem spory, więc nie ma problemu z poruszaniem się po nim. Najważniejsze, że łazienka jest jak stworzona specjalnie dla mnie. Jest w niej duża kabina prysznicowa bez żadnego brodzika, dzięki czemu mogę bez problemu wjechać do niej „krzesełkiem toaletowym”… Jest tylko jedno ale –żeby dostać się na korytarz, gdzie znajduje się nasz pokój, który jest przystosowany dla niepełnosprawnych, trzeba najpierw pokonać barierę w postaci trzech sporych schodów 😀 Takie rzeczy tylko w… Polsce 😉 Na szczęście wiedzieliśmy o tym przed przyjazdem i zabraliśmy ze sobą rozkładany podjazd, po którym normalnie wjeżdża mój wózek do samochodu. Teraz został on położony na schodach i poza tym, że dzięki niemu mogę dostać się do pokoju, robi za sporą atrakcję – w szczególności dla dzieci w przedziale 3-10 lat 😉

Dzisiaj, po świątecznym śniadaniu, dosiadłem mojego czarnego rumaka i nie zważając już na mizerne chodniki, ruszyliśmy w dół do „centrum” półtora tysięcznego Łagowa… Zebraliśmy się dopiero o 12:30. W końcu mamy święta! Nie można powiedzieć, żeby było jakoś nadzwyczaj ciepło. Temperatura oscylowała w granicach 18-tu stopni Celsjusza… Ja rozpocząłem sezon ponad tydzień temu, mam już za sobą pierwsze sto kilometrów w tym roku. Z mamą jest troszeczkę gorzej. Dzisiaj usiadła na siodełku po raz pierwszy od ponad ośmiu miesięcy. Niby to nic złego, ale jej pytanie – który to jest tylny hamulec? – lekko mnie zaniepokoiło. Ci, którzy ją znają wiedzą, że zadaje ona różne ciekawe pytania. Pozostało mi tylko zrobić głęboki wdech i ruszyć przed siebie… Tak też zrobiłem. Przemknąłem przed głównym wejściem do Moreny, wzniecając taki wiatr, że aż na mój widok otworzyły się drzwi sterowane fotokomórką. Zatrzymałem się przy bramie i czekałem na mamę, która gdzieś za mną robiła próbne rundki po parkingu, przypominając sobie jak kieruje się rowerem… Kiedy już w pełni opanowała pedały, kierownicę i hamulce, skręciliśmy w prawo i polecieliśmy dokończyć rekonesans okolicy, który rozpoczęliśmy wczoraj… Pod względem wiedzy wikipedystycznej, Łagów jest wsią, położoną w powiecie świebodzińskim, który z kolei wchodzi w skład województwa lubuskiego. Miejscowość ta leży dokładnie w połowie drogi pomiędzy Gorzowem, a Zieloną Górą. Do obu tych miast z Łagowa jest 45 kilometrów. Dawna historia Łagowa najbardziej wiąże się z Sokolą Górą położoną na zachód od jeziora Trześniowskiego. Znajdują się tam ślady kultury łużyckiej. Według potwierdzonych źródeł w 1220 zasiedlali się tam już pierwsi ludzie… Pierwsze zapisane informacje o tym przysiółku pochodzą z 1251 roku. Pierwotnie wieś była własnością Templariuszy. W 1300 roku osada została przejęta przez panów brandenburskich, oraz tego samego roku sprzedana Albertowi von Klepitz przez trzech margrabiów. Niedługo potem margrabia rządzący tamtymi terenami sprzedał Łagów Zakonowi Joannitów, który miał największy wpływ na rozwój wsi. Przed wybudowaniem zamku, w Łagowie mieściła się siedziba komandorii zakonu. Budowę twierdzy rozpoczęto w XIV wieku. Zamek został postawiony na wzgórzu pomiędzy dwoma jeziorami… Trzeba przyznać, że Zamek Joannitów jest jedną z głównych atrakcji Łagowa. Został założony na planie czworoboku z narożną, wysoką na 35 metrów wieżą. Wewnątrz podobno mieści się między innymi sala gotycka ze sklepieniem wspartym na jednym filarze oraz sala z barokowym kominkiem z około 1740 roku. Obecnie znajduje się w nim hotel i restauracja… Oprócz tego, w centrum mamy dwie bramy – Bramę Polską, która jest jedną z obronnych bram Łagowa pochodząca z XV wieku oraz Bramę Marchijską, pochodząca z XVI wieku, która również miała za zadanie bronić Joannitów przed złowrogimi najeźdźcami… Wróćmy jednak do wycieczki – wielkanocna niedziela 24-ty kwietnia 2011 roku 🙂 Nie można powiedzieć, żebyśmy byli w metropolii. Po czterystu metrach szybkiego zjazdu w dół, przy urzędzie gminy skręciliśmy w prawo, kierując się zgodnie ze śmiesznie wyglądającym znakiem na wsi – Centrum… Po kolejnych czterystu metrach jazdy po nierównym, wybrzuszonym na środku asfalcie, dotarliśmy do Zamku Joannitów, mijając po drodze budkę z goframi, smażalnie ryb, przystań z kajakami i rowerami wodnymi. Zatrzymało nas dopiero czerwone światło przed Bramą Polską, które ma za zadanie puszczać nadjeżdżające samochody wahadłowo. Dlaczego? Ponieważ Brama jest bardzo wąska i nie ma najmniejszych szans, żeby zmieściły się w niej dwa samochody jednocześnie…

Na widok zapalającego się zielonego światła, wystartowałem z zacięciem prawdziwego rajdowca i przeleciałem przez Bramę, zostawiając mamę daleko w tyle. Kilkadziesiąt metrów dalej, główna droga skręcała w lewo, a my pojechaliśmy prosto wjeżdżając na kocie łby, będące czymś na wzór deptaka pomiędzy Zamkiem, a kościołem…

Na końcu tego chodnika, znajdowało się ogrodzenie z małą furtką, będącą wejściem na jedną z miejscowych plaż. Na pierwszy rzut oka, nie byłem przekonany czy zmieszczę się w bramce, dlatego mama spróbowała otworzyć bramę dla samochodów, ale było to niemożliwe, ponieważ ta była zamknięta na kłódkę. W związku z tym odpuściliśmy sobie jezioro i zawróciliśmy w kierunku Zamku. Kiedy wykonywałem moją małą ciężarówką ten skomplikowany manewr, podeszła do mnie grupka łagowian, którzy właśnie wracali z plaży. Byli bardzo przyjaźnie nastawieni i to chyba nie tylko dzięki niewielkiej ilości alkoholu, który dawało się wyczuć w wydychanym przez nich powietrzu 😉 Zadawali mi jak zwykle standardowe pytania – co to jest? jak to jeździ?… Ale oprócz tych oklepanych pytań, na które odpowiadam już automatycznie nawet o piątej rano, nasza konwersacja zeszła na bardziej prywatne tematy – dlaczego Szumi? skąd jesteś?… Na końcu, najbardziej wygadany zapytał, czy może zrobić sobie ze mną zdjęcie. Nie mogłem mu odmówić 😉

Na pożegnanie jeden z nich ostrzegł mnie z rozbrajającym uśmiechem – Szumi, tylko pamiętaj, żebyś po Łagowie nie jeździł szybciej niż 120 km/h, bo tu duży ruch i pełno zakręconych pieszych. Powiedziałem, żeby się nie martwili, poczym dodałem, że obiecuję nie przekraczać setki 😉 Gdy już udało mi się wyrwać z tłumu fanów i blasku fleszy, postanowiliśmy wjechać na Zamek Joannitów przez otwartą średniowieczną bramę. Przed nią, jak i za nią był strasznie nierówny bruk… Jak już wcześniej wspominałem, w Zamku mieści się hotel z restauracją. Kiedy wjechałem po tych tragicznych kocich łbach na samą górę, spodziewałem się ujrzeć jakiś mały dziedziniec. Niestety był to ślepy zaułek, gdzie poza mizernym widokiem jeziora, było jedynie wejście do zamkowej restauracji. Nie pozostało nam nic innego, jak zawrócić i opuścić tą lichą i niedostępną dla zwykłego śmiertelnika twierdzę…

Po zewnętrznym zwiedzeniu Zamku, o 13:15 ruszyliśmy dalej drogą. Po dwustu metrach przejechaliśmy pod Bramą Marchijską i na następnym zakręcie zatrzymaliśmy się na chodniku, żeby ustalić dalszy przebieg trasy. W naradzie przeszkodził nam jakiś miejscowy psiak, który na nasz widok przebiegł dzielące nas pięćdziesiąt metrów w tempie Usaina Bolta i zaczął przeraźliwie szczekać. Kundel był tak mały, że kiedy stał koło SuperFour’a, był dla mnie zupełnie niewidoczny. Gdy mama postawiła nogę z powrotem na pedał, ten spróbował ją dziabnąć. Wszyscy dookoła się śmieli, a mama zaczęła się drzeć i wymachiwać nogą w kierunku tej krwiożerczej bestii. Ten się lekko zląkł i cofnął na bezpieczną odległość. Żeby już go nie prowokować i nie słuchać krzyków mojej rodzicielki, ruszyłem od razu przed siebie. Na ostrym zakręcie w lewo skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy gruntową drogą w las. Kawałek dalej, natknęliśmy się na solidne ogrodzenie, które oddzielało nas od Rezerwatu krajobrazowego „Nad Jeziorem Trześniowskim”. Furtka miała góra 90 centymetrów szerokości, dlatego nawet wciągniecie przeze mnie brzucha niewiele by dało. Na szczęście obok była brama, którą bez problemu można było otworzyć za pomocą samych rąk. Kiedy już dostałem się do środka, zapoznaliśmy się z tablicą informacyjną, na której oprócz mapy były wypisane zakazy obowiązujące na terenie Rezerwatu. Jak to zwykle bywa, w takich miejscach niewiele można… Tamtejsze krajobrazy są rzeczywiście warte chronienia i izolacji od cywilizacji…

Ścieżka była cała pokryta zeszłorocznymi liśćmi, w związku z tym trzeba było uważać na poukrywane, gdzieniegdzie wystające korzenie. Poza tym jechało się bardzo przyjemnie. Ludzi nie było wcale zbyt dużo, ale co minutę, dwie, natykaliśmy się na spacerujących turystów. Poza nimi mijaliśmy młode i stare buki, porastające otaczające nas pagórki. Po dziesięciu minutach powolnej jazdy, dotarliśmy do końca szerokiej dróżki, która zamieniła się w wąziutką pieszą ścieżkę. Postanowiliśmy cofnąć się o kilkaset metrów, do jedynej na tym szlaku krzyżówki. Po drodze z zapartym tchem podziwialiśmy powalone ogromne drzewa, dosłownie wyrwane z korzeniami…

Na skrzyżowaniu pojechaliśmy w lewo i już po kilku minutach doturlaliśmy się do kolejnej bramki. Tą również udało mi się pokonać z małą pomocą mojej towarzyszki. Nieoczekiwanie i całkiem spontanicznie znaleźliśmy się na plaży pod Zamkiem Joannitów, na tej samej, na którą próbowaliśmy się dostać niecałą godzinę temu. Mama robiła zdjęcia okolicy, a ja skrupulatnie wypatrywałem jak się stamtąd wydostać, nie wracając tą samą leśną dróżką przez Rezerwat… Cały teren był otoczony albo murem, albo lichym żywopłotem. Kiedy tak jeździłem i szukałem wyjścia z tej pułapki, przyszła mi do głowy ciekawa i przede wszystkim widowiskowa myśl… Pomyślałem, że jeżeli nie znajdę szerokiej luki, którą mógłbym opuścić plażę, sforsuję ten i tak już uschnięty żywopłot. Miałem dookoła wielu widzów, dlatego chciałem zafundować im pokaz moich możliwości 😉 Niestety dla mnie, na szczęście dla roślinki, na samym końcu był jakiś stary wjazd dla samochodów. Wjechałem nim na niewielką łąkę, którą dotarłem pod kościółek, znajdujący się tuż przy wejściu do Zamku – czyli hotelu…

W ciągu godziny zwiedziliśmy wszystkie główne atrakcje Łagowa. Nie ma tego zbyt wiele, ale mimo wszystko warto jest tam przyjechać. Żeby się za bardzo nie przemęczać, zakończyliśmy na dzisiaj objazd po „perle ziemi lubuskiej” i spod Zamku wróciliśmy drogą prosto do bazy na świąteczną obiadokolację…

Trochę wstyd się przyznać, ale zrobiliśmy dzisiaj tylko pięć kilometrów. Na usprawiedliwienie dodam, że po pierwsze było chłodno. Po drugie nie mogliśmy rozwinąć skrzydeł, ponieważ co chwilę trafialiśmy albo na wąskie gardła, albo na ślepe zaułki. Po trzecie nie mamy jeszcze mapy okolicy, no i w końcu po czwarte – są święta! Jutro pewnie nici z przejażdżki, ponieważ ma padać i być jeszcze zimniej niż dzisiaj. Zobaczymy…

***** Tekst utworzony 13.05.2011r. *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *