Łagów 2011 – dzień 8. – Odwiedziny…

***** Tekst utworzony 6.06.2011r. *****

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, dzisiaj zrezygnowałem ze sportu zwanego SuperFouringiem, ponieważ miałem zaplanowane odwiedziny. To nie ja byłem odwiedzającym, tylko to do mnie przyjechali goście… i to nie byle jacy 😉 Prosto z samego Buku do Łagowa, przybyła moja dawna koleżanka, a można by i nawet rzec przyjaciółka Iza, razem ze swoim mężem Łukaszem… Nie widzieliśmy się około dziesięciu lat, dlatego spotkanie było wielką niewiadomą. Ale podobno dobrzy ludzie się nie zmieniają 😉

Państwo A. pojawili się w Morenie z lekką obsuwą, ale jako że sam zawsze się nie wyrabiam, nie wyżywałem się na nich z powodu spóźnienia 😉 Nie było problemu z wzajemnym rozpoznaniem się w hotelowej recepcji. Ja się trochę zmieniłem, ale Iza ani trochę… Żeby w spokoju porozmawiać, zaprosiłem ich do tutejszej kawiarni, która zamiast ogródka ma zadaszone patio, a na nim znajduje się bardzo przyjemna dla oka palmiarnia…

Po mile spędzonych chwilach przy dobrej kawie i opowieściach z ostatnich dziesięciu lat, goście stanowczo wyrazili chęć zobaczenia SuperFour’a na żywo. Dodatkowo chcieli się przejść ze mną do centrum Łagowa. Żeby za bardzo się nie męczyć, zasiadłem za sterami mojej półtonowej terenówki. Goście zapewne nie wiedzieli co ich czeka, ale sami się o to prosili… Z hotelu zabrałem ich na plażę położoną pod Zamkiem Joannitów. Przez pierwsze kilkadziesiąt metrów nie było najgorzej – Iza z Łukaszem posiadali jeszcze moc, a ja pilnowałem, żeby nie przekraczać sześciu kilometrów na godzinę. Było to nie lada wyzwaniem, tak samo dla nich, jaki i dla mnie. Można powiedzieć, że zrobiliśmy sobie taki ekstremalny sobotni spacerek 😉

Po kilku minutowej pauzie nad brzegiem jeziora Trześniowskiego, trzeba było się zwijać… Do plaży nie było wcale tak źle, ale najgorzej było wrócić, ponieważ większość trasy biegła pod górkę… Ja cały czas starałem się jechać powoli. Czasami tylko dodawałem gazu, żeby puścić samochody, które blokowałem za sobą. Iza z Łukaszem widząc, że od nich odjeżdżam, podświadomie przyspieszali krok i zasuwali jak Korzeniowski 😉 Mimo wszystko doprowadziłem ich do naszego hotelu całych i zdrowych. Choć muszę przyznać, że jedna z osób uczestniczących w tym energicznym spacerze, była trochę zziajana – i to nie byłem ja 😉 Muszę również wspomnieć, że usługi, które świadczyli mi moi goście podczas tej przechadzki i nie tylko, były na najwyższym poziomie. Odpalanie silnika w SuperFour’ze czy poprawianie mojej ręki – światowa klasa 😉 Niestety wspólnie spędzone dwie, trzy godziny przeleciały w mgnieniu oka i ich wizyta dobiegła końca. To było naprawdę bardzo miło spędzone popołudnie. Mam tylko nadzieję, że nasze następne spotkanie będzie miało miejsce w niedalekiej przyszłości, a nie ponownie za dziesięć lat…

***** Tekst utworzony 6.06.2011r. *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *