Podsumowanie 2008 roku…

***** Tekst utworzony 20.01.2011r. *****

Niby jestem taki mądry, a nie wpadłem na to, żeby opisywać swoje wojaże na bieżąco od samego początku. Na usprawiedliwienie dodam, że nie spodziewałem się, że SuperFour tak zawróci mi w głowie i całkowicie zmieni styl mojego życia. Jak już wiecie, bo oczywiście przeczytaliście „BLOG W BUDOWIE” 😉 , swoje wspomnienia zacząłem spisywać dopiero w 2010…

W 2008 roku ja i mój SuperFour można powiedzieć, że się docieraliśmy. Ja poznawałem jego możliwości, a on moje umiejętności. Każdego dnia odsłaniał przede mną swoje nowe zalety. Na początku, po ostrej jeździe na wertepach, bolała mnie często głowa, ale po jakimś czasie czaszka przyzwyczaiła się do częstych uderzeń w podgłówek i już nie czuję żadnego dyskomfortu… Przez pierwszy miesiąc, po 7-miu latach mieszkania w Szczecinie, odkrywałem okolice. Rozgryzłem prawie wszystkie ścieżki leśne w promieniu 10 kilometrów od domu. Jeździłem na rynek po warzywa i owoce, nadawałem przesyłki na poczcie, a nawet stałem się częstym gościem Castoramy 😉

Najtrudniej chyba było przyzwyczaić się do gapiów… W Polsce, przez 22 lata życia przywykłem do tego, że jestem obserwowany na każdym kroku. Osoba na wózku inwalidzkim w publicznym miejscu to u nas cały czas egzotyka. Wózek elektryczny wzbudza jeszcze większe zainteresowanie i to nie tylko u dzieciaków… A SuperFour to po prostu paraliżuje cały ruch w pobliżu. Kiedy jadę ulicą zawsze ktoś mnie przepuszcza, czy ustępuje pierwszeństwa. Pasażerowie i kierowcy mijają mnie z otwartą buzią, tzw. rybką. Ludzie robią mi zdjęcia telefonami komórkowymi, istne szaleństwo. Nieraz już byłem świadkiem, jak przechodzeń zapatrzony na mnie potknął się lub uderzył w słup 🙂 Największe niebezpieczeństwo wywołuję chyba u kierowców, którzy obserwują mnie zamiast patrzeć przed siebie i potem w ostatniej chwili hamują z piskiem opon, bo ktoś przed nimi zwalnia. Na szczęście jeszcze nie było przeze mnie żadnej stłuczki, przynajmniej mam taką nadzieję. Najgorzej jest w sytuacji, gdy muszę się gdzieś zatrzymać, np. pod sklepem. Po chwili otaczają mnie ludzie i nieśmiale wypytują o pojazd… Przez pierwszy miesiąc, to mówiąc krótko, zalewała mnie krew. Za każdym razem musiałem tłumaczyć co to jest i jak to jeździ. I tak 5 razy dziennie… Moja mama mówi, że trzeba społeczeństwo edukować. Ale ja byłem już tak zdesperowany, że chciałem wydrukować sobie ulotki na temat SuperFour’a i wręczać je tym wszystkim „niewyedukowanym”. Doszły mnie nawet słuchy, że ludzie na mieście mówią o Szumim… W sumie to popularność nigdy mi nie przeszkadzała. Teraz już wiem co czują gwiazdy, które są non stop pod ostrzałem paparazzi. Żeby tylko woda sodowa nie odbiła mi do głowy… A może zostanę celebrytą na pół etatu 😉 W Szczecinie niestety nie mamy bulwaru z prawdziwego zdarzenia, więc nie ma gdzie się wozić i uprawiać szpanu…

W sierpniu, w przerwie pomiędzy śledzeniem olimpiady w Pekinie, wybraliśmy się z mamą i tatą drogą w kierunku Czarnej Łąki. Było strasznie zimno, przemarzłem na kość. Nie dojechaliśmy nawet do celu, zawróciliśmy już w Pucicach. Oprócz tego, jak już wspominałem, często śmigałem lokalnie, najczęściej na zakupy. Pewnego razu kiedy byliśmy na rynku/bazarze w Dąbiu, Rafał stał w kolejce po jakąś zieleninę, a ja miałem spotkanie z miejscowym menelem… Jegomość wstał z chodnika, otrzepał się, poprawił odzienie i podszedł do mnie. Zdecydowanie był wczorajszy. Miał spore problemy z utrzymaniem równowagi, oparł się o ramę SuperFour’a i zapytał spoglądając na moją mikrofono-słuchawkę od krótkofalówki przyczepioną do ucha – Szefie… Aaaa to… Zzznaczy ten, no samochód… To jeździ na komendy głosowe? Uśmiechnąłem się w stylu Jamesa Bonda i odparłem – Owszem. Pokiwał głową i dodał pod nosem – O cię sssunę. Klient mocno mnie rozbawił, więc pomyślałem sobie, a co tam, zrobię mu darmowy pokaz. Powiedziałem głośno i wyraźnie stanowczym głosem – Komenda, podążaj do domu, start! Od razu po tym ostro ruszyłem do bramy głównej. Widziałem tylko w lusterku, jak ten gostek obrócił się za mną z otwartą buzią i wywalił się na skrzynki z sałatą. Żałujcie, że Was tam nie było 😉

We wrześniu kilka razy przebyłem trasę Dąbie-Wielgowo-Dąbie, w jedną stronę lasem, a w drugą drogą. Dla niewtajemniczonych – są to dzielnice na obrzeżach Szczecina. Największą wyprawą roku, był niewątpliwie maraton do Płoni, ale temu poświęciłem oddzielny wpis z 10-ego września. Niestety nie miałem później wolnego czasu, bo przede mną, pod koniec miesiąca, była obrona pracy licencjackiej. Praktycznie dwa tygodnie siedziałem w domu i przygotowywałem się do egzaminu, a SuperFour cierpliwie czekał na swojego jeźdźca w garażu…

Obrona oczywiście poszła jak wszystkie egzaminy w moim życiu – bez najmniejszych problemów. W październiku dostałem się na studia 2-ego stopnia, również europeistyka na Uniwersytecie Szczecińskim. Na dalsze wycieczki było już za zimno, poruszałem się tylko lokalnie po lesie… Trzykrotnie wybrałem się z Rafałem na grzyby… Wcale nie było tak źle 😉 Nigdy nie wracaliśmy z pustymi rękami. Za każdym razem robiliśmy zawody, kto znajdzie więcej grzybów. Raz nawet udało mi się wygrać! Wszystko dzięki SuperFour’owi, bez którego nie mógłbym uczestniczyć w zbieractwie…

Dopiero w listopadzie dotarła do nas zamówiona w lipcu przyczepa do transportowania SuperFour’a. Bez niej nie mogliśmy się nigdzie dalej ruszyć, a co dopiero przeprowadzić desant na terenach wroga… Poza tym, jakby mój bolid gdzieś się zepsuł w szczerym polu to trzeba by wzywać pomoc drogową, żeby ściągnęli mnie do bazy.

Niestety nie znam dokładnego przebiegu kilometrów z 2008 roku, ponieważ, nowy licznik prędkości, który był bezprzewodowy, ciągle gubił sygnał i nie naliczał rzeczywistego przebiegu. Myślałem, że po prostu bateria się wyczerpała, ale jak się później okazało, to wcale nie była wina baterii tylko samego SuperFour’a, który zakłócał pracę nadajnika. Do tego dwukrotnie odpadł mi magnes, który był przyklejony do felgi i naliczał kilometry. Poza tym cała reszta była bez zarzutów, wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku.

Jak zrobiło się już naprawdę zimno, rozstałem się z „moim nowym życiem” do wiosny. Wiem teraz co czują bikerzy, którzy śmigają na swoich maszynach tylko w sezonie… Strasznie trudno było mi wytrzymać te 5 miesięcy wstrzemięźliwości w jeżdżeniu. Nie pozostało mi nic innego, jak zacisnąć zęby i uzbroić się w cierpliwość. Byle do wiosny…

***** Tekst utworzony 20.01.2011r. *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *