Świnoujście 2010 III – dzień 6. – Kolejna awaria…

***** Tekst utworzony 16.04.2011r. *****

Dzisiaj już sobota, ostatni dzień jazdy… Planowaliśmy sprawną przejażdżkę do Bansin. Miało być szybko, miło i przyjemnie. Niestety… zawiodła ścigałka 🙁 SuperFour wyjechał z przyczepy, poczym zaczął pipkać i mrugać czerwonymi diodami. Byłem przekonany, że po prostu nie ma prądu. Od razu wydałem mamie polecenie wciśnięcia przycisku „engine start”. Silnik zaczął ładować akumulatory, a bolid nadal trąbił… W międzyczasie mama zaczęła wysuwać fotel w moim pojeździe i w tym momencie wóz się wyłączył. Reanimacja nie pomogła. Padł na amen. Jedyne co mogliśmy zrobić to wepchnąć złoma do przyczepy i zadzwonić do serwisu. Niby miał to być prosty zabieg, ale okazało się, że nie obejdzie się bez poważnej operacji… Nie można było przełączyć dźwigni włączającej „luz”, ponieważ blokował ją wysunięty fotel. Jedyne co nam pozostało, to ciągłe trzymanie jej wciśnięte w górę… Wjazd do przyczepy był dodatkowo utrudniony przez nieskręcające koła. Inżynierowie tak zmyślnie zaprojektowali SuperFour’a, że nie pomyśleli o możliwości „ręcznego” skręcania. Tylko i wyłącznie można to zrobić za pomocą joysticka, który właśnie wysiadł. Brawo Otto Bock! Po kilku minutach nawinął się jakiś facet z dziarą na łydce. Nie można powiedzieć, żeby pałał wielką ochotą do pomocy, ale i tak nie miał innego wyjścia. Po minucie obserwacji załapał, że mój bolid stoi krzywo w stosunku do przyczepy i trzeba coś z tym zrobić. Przestawił przyczepę, ale nie wierzył, że do prawidłowego wjazdu potrzebna jest podpórka, która podczas postoju utrzymuje przyczepę w poziomie… Wyrównał przyczepę jeszcze dokładniej i wziął się za pchanie. Mama musiała cały czas trzymać tą felerną dźwignię czołgając się na kolanach za SuperFour’em. Ten z tatuażem, na Pudziana nie wyglądał, ale na szczęście pojawił się jeszcze jeden gostek do pomocy, który przyszedł na parking do swojego Merca po jakieś rzeczy na plażę. We dwóch plus mama jakoś sobie poradzili. Co prawda podpora nie wytrzymała i gdy tylko podepchnęli mój wehikuł na podjazd, tył przyczepy poleciał w dół, ale mimo wszystko SuperFour jakoś cały i zdrowy znalazł się w środku… I niestety znowu byliśmy zmuszeni do zmiany planów 🙁 Ze śmigania nici 🙁 Pozostała nam tylko plaża, a potem odwiedziny znajomych i mecze… Ciekawe czy Otto Bock (quality for live 🙂 ) poradzi sobie z naprawą tego „niezawodnego” sprzętu. Jutro już wracamy do Szczecina…

Czas podsumować cały tygodniowy pobyt. Gdyby SuperFour nie uprzykrzał nam życia swoimi awariami, to zrobilibyśmy ze 300 kilometrów, a tak przejechaliśmy tylko niecałe 200. Pozytywny aspekt, to na pewno średnia prędkość, która codziennie wynosiła ponad 14 km/h. Następnym razem może dojdę do 15-tu…

Po kolejnym tygodniu spędzonym w Świnoujściu, czuję się tam jak w domu. Gdy wygram szóstkę w lotka, to od razu zakupię sobie tam apartament, oczywiście z podziemnym parkingiem dla mojego batmobilu 😉 Jedynie klimat mógłby być trochę łagodniejszy, na przykład na wyspie Uznam, należałoby wprowadzić śródziemnomorski… Ale by było wtedy fajnie… A tak, do uprawiania SuperFour’ingu, nadaje się tylko kilka miesięcy w roku… Ale nawet na jeden dzień warto przyjechać na Uznam!*

*zdanie niesponsorowane 😉

***** Tekst utworzony 16.04.2011r. *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *