Świnoujście 2012 II – dzień 1. – Desant na wyspę Uznam…

No i jesteśmy… Po trzech godzinach jazdy samochodem przez dawne NRD, dotarliśmy wreszcie do Świnoujścia, gdzie zamierzam przeżyć jedne z najaktywniejszych wakacji w moim życiu. Na wyspie Uznam, zwanej na zachód stąd Usedom, są do tego nad wyraz sprzyjające warunki, ale o tym później… Niektórzy z Was na pewno sobie teraz pomyślą „No dobra, ale po co ze Szczecina do Świnoujścia jechali przez Niemcy?!” Tym razem nie było tak, że specjalnie wybraliśmy dłuższą i dalszą trasę, żeby zwiedzić zapyziałe niemieckie wioski, czy też zbadać jak wygląda liczebność populacji czapli siwej po zachodniej stronie Zalewu Szczecińskiego. Musieliśmy po prostu jakoś dostać się na wyspę. Wersja w kąpielówkach odpadała ze względu na bagaże. Kajak i łódka podobnie nie wchodziły w grę. Pozostało nam tylko albo przeprawić się na drugi brzeg Świny polskim promem, albo jednym z niemieckich mostów. Jak przez większość letnich miesięcy informuje Polskie Radio Szczecin, ze względu na duże obciążenie linii promowych, średni czas oczekiwania na wolne miejsce na jednej z tych zardzewiałych kryp w takie dni jak dzisiaj wynosi nawet 5 godzin. W związku z tym, idiotyzmem byłoby pchać się do Świnoujścia przez Polskę, dlatego już nie po raz pierwszy wybraliśmy ten bardziej przewidywalny wariant i zgodnie z planem, po nie całych trzech godzinach od wyjścia z domu, byliśmy na miejscu…

 

Pogoda już od samego rana była typowo wakacyjna. 26 stopni w cieniu i lekki wiaterek były wprost idealne do aktywnego spędzania czasu nad polskim morzem. Niestety ta wspaniała sielanka skończyła się z momentem, kiedy to wyciągnęliśmy wszystkie nasze nie małe walizy z samochodu. Na początku pojawił się silny wiatr, a tuż po nim, gdzieś pomiędzy wysokimi apartamentowcami, wyłonił się pas ciemnych i masywnych chmur ciągnących od zachodu. Jedno było pewne – burza zbliżała się wielkimi krokami… Żeby nie ryzykować trafienia piorunem, ani też pierwszego dnia nie zaliczyć nadmorskiego spaceru w strugach letniego deszczu, mogliśmy w pełni zająć się aklimatyzacją i rozpakowywaniem naszych bagaży w nowym mieszkanku… No właśnie! Tym razem wylądowaliśmy w Baltic Spa. W końcu udało nam się znaleźć miejsce, gdzie bez problemu przez dwa tygodnie będę mógł korzystać z łazienki. Dotychczas, za każdym razem w Świnoujściu dostanie się do kabiny prysznicowej na moim krzesełku było straszną męczarnią… Poza może nieprzystosowaną, ale jednak dostępną dla mnie łazienką, przez najbliższe 14 dni do naszej dyspozycji będzie całkiem spory pokój z aneksem kuchennym oraz niesamowity, otaczający cały nasz apartament, ogromny balkon. Dodatkowo, kilka metrów pod nami, znajduje się pomieszczenie, które ostatecznie przekonało nas do pobytu w Baltic Spa, a mianowicie indywidualny garaż podziemny z bramą na pilota, w którym za cenę zbliżoną do opłaty za normalny parking niestrzeżony, mogę bezpiecznie i co najważniejsze pod dachem, trzymać mojego niezastąpionego quadzika… Na pierwszy rzut oka cały apartamentowiec nie różni się niczym od podobnej klasy budynków, stojących w nowoczesnych dzielnicach większości cywilizowanych miast. No może poza bryłą, która z daleka przypomina zacumowany w porcie statek wycieczkowy…

 

Jest jeszcze jedna znacząca różnica dzieląca ten budynek od standardowych, miejskich apartamentowców. W tych normalnych nie ma turystów i rzadko kiedy widzi się tabuny niemieckich emerytów z wielkimi walizkami, szturmujących recepcję, prawie jak podczas ich młodości w trakcie najazdu na Polskę. Do tego przez ich podeszły wiek, większość z nich ma problem albo ze wzrokiem jak w latach czterdziestych po wybuchu granatu, albo ze słuchem tak jak chwilę po wystrzale z działa. Obcowanie z nimi choć przez moment to naprawdę niezapomniane przeżycie… Gdy już moi rodzice przetransportowali wszystkie nasze manele z samochodu do apartamentu, przyszła kolej na mnie. Żeby dostać się do windy, musiałem najpierw przebić się przez wąskie lobby, gdzie razem z ponumerowanymi walizkami koczowało pół Wermachtu. Tak zwane „sorry”, czy nawet częściej używane „entschuldigen” zazwyczaj nie działało i bez pukającej niemieckie plecy ręki eskortującego mnie taty, nigdy nie dotarłbym do windy. Kiedy wjechaliśmy już na pierwsze piętro, wycofałem powoli z tej metalowej puszki i ustawiłem się przodem do długiego i ciemnego korytarza. Poza anemicznie świecącymi kinkietami, do środka światło dostawało się przez eleganckie luksfery w ścianie. Na samym końcu tego długiego korytarza były drzwi z numerem 101, prowadzące do naszego apartamentu. Na dzień dobry musieliśmy wprowadzić w pokoju kilka udogodnień. Zmieniliśmy rozstawienie łóżek, moje ustawiliśmy na drewnianych klockach, żeby było łatwiej mnie kłaść i przesunęliśmy je pod ścianę. Będziemy tutaj dwa tygodnie, więc na pewno opłaci się to lekkie przemeblowanie, dzięki któremu w apartamencie od razu zrobiło się więcej miejsca… Jak zwykle pobyt w nowym miejscu rozpocząłem od wypicia herbaty oraz sprawdzenia jakie kanały oferuje nam telewizor znajdujący się w pokoju. I tym razem zostałem miło zaskoczony, ponieważ dzięki niedawno uruchomionej cyfrowej telewizji naziemnej, nasz nieduży ekran ma w sobie zakodowane nie tylko niemieckie kanały, ale także polskie stanowiące o dziwo większość. Do tego TVP 1 i TVP 2 mamy w jakości HD! A że jeden z tych kanałów jest na 16-ce, a drugi na 32 to już mniej istotne. Najważniejsze, że w spokoju i przy rodzimym polskim komentarzu, będziemy mogli śledzić zmagania naszych w Londynie… Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko liczyć na szybkie poprawienie się pogody oraz powrót aury sprzyjającej przyjemnym i długim przejażdżkom po wyspie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *