Zinnowitz 2011 – dzień 2. – Zimna rozgrzewka…

***** Tekst utworzony 16.09.2011r. *****

Jak to zwykle bywa na moich wyjazdach, nie można powiedzieć, żebym się lenił i wysypiał aż nadto. Tutaj w Zinnowitz jest jedna rzecz, dzięki której nie powinienem mieć problemu ze spaniem. Mam tu na myśli łóżko na pilota, bez którego nie byłoby mi na pewno tak wygodnie… Dzisiaj wstaliśmy piętnaście po ósmej, ale mimo tego ledwo zdążyliśmy na śniadanie, które w Casa Familia jest teoretycznie serwowane do dziewiątej trzydzieści… Pogoda, pomimo naszego pobytu w Niemczech, wyglądała, jak typowe polskie lato nad morzem 😉 Żeby dać słońcu zabłysnąć i odpowiednio dogrzać wyspę, po wstępnym przetrawieniu śniadania, poszliśmy na plażę. Ogólnie rzecz biorąc, nie jestem fanem spędzania wolnego czasu na nadmorskich plażach, ale tutaj muszę przyznać, że wcale nie było tak źle. Niemiecka kultura i przede wszystkim porządek, zrobiły na mnie naprawdę dobre wrażenie. No i nie mogę nie wspomnieć o zjeździe, dzięki któremu bez problemu można dojechać wózkiem do samej wody…

Niestety po kilkunastu minutach musieliśmy wrócić do hotelu, ponieważ mama musiała zrobić jakieś przelewy na laptopie. Ach ci pracoholicy… Ja cały czas obserwowałem niebo, które było nadal kapryśne i pełne ciemnych, deszczowych chmur… Około trzynastej zrobiliśmy drugie podejście. Po krótkim rekonesansie, doszliśmy do wniosku, że lepiej jeszcze poczekać na lepszą aurę. Żeby bezczynnie nie siedzieć w pokoju, poszliśmy zaliczyć jakiś deser. Najpierw przeszliśmy całą promenadę wzdłuż i wszerz, ale nie zdecydowaliśmy się na żadną z tamtejszych kawiarni. Za to mogliśmy zapoznać się z trasą, którą już niedługo będziemy śmigać…

Dopiero kilkaset metrów dalej w kierunku centrum Zinnowitz, znaleźliśmy lokal, który odpowiadał nam obydwu. Ja zjadłem spory kawałek sernika, a mama na deser skonsumowała… pizzę 😉 Jedząc te pyszności i pijąc dobrą kawę, spędziliśmy tam prawie godzinę. Kiedy stamtąd wyszliśmy na zewnątrz, nareszcie zrobiło się ciepło. Ciepło to znaczy 20-22 stopni. Żeby maksymalnie wykorzystać tą temperaturę, postanowiliśmy szybko wrócić do hotelu i przesiąść się na SuperFour’a. Powrót zajął nam prawie kolejną godzinę, ponieważ po drodze, nie mogłem odpuścić sobie wstąpienia do sporego sklepu z ciuchami z ogromnym napisem „Reduziert 70%”. Gdybym tego nie zrobił nie byłbym sobą 😉 Czas leciał nam nieubłaganie. Gotowi i zwarci na symboliczną przejażdżkę byliśmy dopiero o 16:30. Tym razem promenadę zaliczyłem w zupełnie innych butach, innych okularach, i przede wszystkim za sterami całkiem innego pojazdu, którym oczywiście był SuperFour 🙂 Od razu, gdy tylko w nim zasiadłem, jak zwykle po podróży w przyczepie, zaczął sam skręcać kołami. Ale muszę przyznać, że się tego spodziewałem i bardziej byłbym zdziwiony, gdyby wszystko działało poprawnie… Kiedy opuszczałem parking, wypuścił mnie z niego szlaban podnoszący się na fotokomórkę…

Jak tylko wystartowaliśmy w kierunku ścieżki rowerowej biegnącej na promenadzie, słońce ponownie schowało się za chmurami i zrobiło się naprawdę zimno. Do tego jeszcze ten wiatr od morza. Brrr… Ale skoro już wyciągnęliśmy rumaka ze stajni, nie mogliśmy poddać się bez walki… Dość szybko dojechaliśmy do końca cywilizowanej nadmorskiej części Zinnowitz, gdzie mieliśmy z Casy niecałe dwa kilometry. Właśnie tam promenada zamienia się z szerokiego zabetonowanego bulwaru, w normalną leśną drogę poprowadzoną przez wydmy. Pojechaliśmy tamtędy jeszcze kawałek, ale po kilkuset metrach postanowiliśmy zawrócić do bazy… Taka jazda w temperaturze oscylującej w granicach szesnastu stopni Celsjusza, na pewno nie należy do najprzyjemniejszych aktywnych form spędzania wolnego czasu. Korzystając ze skromnego skrzyżowania szlaków rowerowych, zawinąłem moim pojazdem o 180 stopni, poczym pojechaliśmy z powrotem w kierunku naszego hotelu. Byłem już solidnie zmarznięty, dlatego co jakiś czas musiałem się zatrzymać, żeby sprawdzić czucie w prawej ręce… Parę minut przed siedemnastą byliśmy już na parkingu, na który zostaliśmy wpuszczeni po wklepaniu tajemniczego kodu (B442). Gdy mój pojazd trafił już na odpoczynek do przyczepy, jak na złość, ponownie wyjrzało słońce. Muszę przyznać, że na dzisiejszą rundę po promenadzie, wybraliśmy najzimniejszy moment dnia… Ale nie ma to tamto 😉 Jutro to się będzie działo…

***** Tekst utworzony 16.09.2011r. *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *