Kąpiel błotna wcale nie jest zdrowa…

Jak na razie lipiec nas nie rozpieszcza. Po stłuczce z latarnią uliczną, która miała miejsce w czwartek, już w sobotę wybrałem się na przejażdżkę. Tym razem korzystając z dostępności mojego taty, załadowaliśmy SuperFour’a do przyczepy I podjechaliśmy do Parku Kasprowicza, który jest prawdziwym zielonym sercem Szczecina. Ludzi jak zwykle było sporo, ale mimo wszystko po tamtejszych ścieżkach rowerowych śmigało się bez żadnego problemu. No chyba, że problemem nazwiemy awarie mojego pojazdu, który ponownie kilkakrotnie miał zawieszki z powodu samoczynnego skręcania. Było jeszcze gorzej, niż przed naprawą w Lübbenau…

Nowy tydzień powitał nas chłodem, dlatego poza dom, mogłem wybyć dopiero we wtorek. Nie miałem za bardzo koncepcji gdzie jechać, dlatego obrałem kierunek, który w tym roku był najrzadziej przeze mnie uczęszczany – Reptowo… Jak zwykle w półgodziny dotarliśmy drogą do Zdunowa, a tam wjechaliśmy w las, którym chcieliśmy dostać się do Niedźwiedzia. Właśnie na tej leśnej dróżce, natknęliśmy się na niespodziankę. Po kilkudniowych deszczach, na tamtejszej żużlówce pojawiły się ogromne kałuże… Na początku natrafiliśmy na małe rowy z wodą, które można było ominąć poboczem. Prawdę mówiąc, ja ich nie omijałem 😉 Im dalej w las, tym kałuże były szersze i głębsze, a woda chlapała coraz wyżej. Zabawa z ich pokonywaniem robiła się coraz fajniejsza. Był to dla mnie prawdziwy rajd przełajowy… Najgorzej było w miejscach, w których trudno było oszacować gdzie znajduje się dno. Niektóre z kałuż sobie odpuściłem – po prostu nie chciałem ugrzęznąć w którejś z nich 😉 Strasznie żałowałem, że nie wziąłem ze sobą kamery, ponieważ można by nakręcić kilka ciekawych ujęć do mojego filmu…

Ten karygodny błąd naprawiłem dzisiaj. Pogoda była trochę gorsza niż wczoraj, ale mimo wszystko musiałem zaryzykować i ponownie zaliczyć tamten mokry szlak. Wiadomo, że kałuże nie będą czekały wiecznie, dlatego trzeba było załadować na pokład kamery i ruszyć w to samo miejsce, w którym taplałem się 24 godziny wcześniej. Gdy tam dotarliśmy, wypakowaliśmy sprzęt rejestrujący i rozpoczęliśmy nagrywanie. Wody było tylko kilka centymetrów mniej niż dzień wcześniej…

Znalazłem najbardziej odpowiedni odcinek, który był „wyposażony” w trzy solidne kałuże i śmigałem po nim w tę i z powrotem. Mój asystent Rafał zajął bojową pozycję mniej więcej w połowie tej prostej i starał się uchwycić kamerą SuperFour’a przedzierającego się przez błoto…


Drugą z kamer, co chwilę montowaliśmy w innym miejscu, żeby nagrać ciekawe i niekonwencjonalne ujęcia. Dzięki specjalnemu statywowi z przyssawką, kamerę GOPRO HD można przyczepić na najróżniejszych częściach mojego quada. Na ramie, szybie, a nawet błotniku…

Po dziesiątym nawrocie, zaniepokoiły mnie dziwne odgłosy, które zaczęły dochodzić do mnie spod spodu mojej szoferki. Cały czas spadały z błotników kilogramy błota, które przyklejało się do nich podczas każdej głębszej wizyty w kałuży. Trochę tej mazi dostało się również do środka SuperFour’a przez co zaczął strasznie skrzypieć i zgrzytać. Gdy już na prawdę wszystko w nim zaczęło furczeć jak w ruskim czołgu, zrezygnowałem z dalszej eksploracji głębinowej i postanowiłem zakończyć dzisiejsze zdjęcia…

Muszę przyznać, że zrobiłem to w ostatniej chwili, ponieważ gdy z powrotem znaleźliśmy się w Szczecinie, dopiero na asfalcie można było w pełni odczuć stan, do jakiego doprowadziłem mój wóz. Niestety mówiąc krótko – przeholowałem. Mam przynajmniej kolejną nauczkę, że nie wolno wierzyć reklamom. Dlaczego? Hasło promujące SuperFour’a brzmi – „Go your own way” – czyli w wolnym tłumaczeniu – „Podążaj swoją własną drogą”. Drugi ze sloganów znajdujących się między innymi w broszurze pojazdu – „Can’t fly” – czyli „Nie potrafi latać”, również jest lekko przesadzony. Może i ten terenowy wózek inwalidzki wyglądem przypomina quada, ale w rzeczywistości w ogóle nie jest przystosowany do pokonywania tak nieprzyjaznego, mokrego terenu, z jakim się dzisiaj zmierzyłem. Ja, poza butami ochlapanymi błotem, byłem cały i zdrowy. Natomiast z SuperFour’em im bliżej domu, tym było coraz gorzej… Dzisiaj, ten chimeryczny potwór zapomniał o swojej przypadłości i nie skręcił bez mojego pozwolenia ani razu. Przynajmniej tak mi się wydaje. Ale za to, podczas powrotu do bazy, zaczął samoczynnie zwiększać obroty silnika. Raz nawet, muszę się przyznać, że troszeczkę się wystraszyłem… Gdy jechaliśmy przez Wielgowo, na nowowyremontowanym, równiusieńkim asfalcie, silnik spalinowy umieszczony za moimi plecami, gwałtownie zwiększył moc z 4000 obrotów na minutę, aż do 6300. Automatycznie hałas generowany przez mój bolid zwiększył się ponad dwukrotnie… Normalnie, żeby ponownie wskoczyć na ten niższy bieg, wystarczy po prostu odrobinę zwolnić. Tak właśnie zrobiłem i tym razem, ale obroty i buczenie, zamiast się zmniejszyć, jeszcze bardziej skoczyły w górę. Cały wóz zaczął tak drgać, jakby za chwilę miał wybuchnąć. Długo się nie zastanawiając zatrzymałem się na drodze i poleciłem Rafałowi wyłączenie silnika. Na szczęście przycisk zadziałał i SuperFour od razu zamilkł. Cofnąłem kilkanaście metrów aby wjechać na chodnik i dać trochę odsapnąć zmęczonemu wózkowi. Najprawdopodobniej albo przytkał się błotem jakiś z czujników, albo za dużo niepożądanych ciał dostało się do rury wydechowej, a może nawet i dalej… Po dwóch, trzech minutach (gdy zaczęli schodzić się już tubylcy), ponownie odpaliliśmy klekota i ruszyliśmy dalej w kierunku Dąbia. Na kolejnych ośmiu kilometrach, problem się nie powtórzył i lekko umorusani, z zapełnionymi dyskami w kamerach, dotarliśmy do domu. Na miejscu, gdy wysiadłem zza sterów błotołaza, mogłem dokładnie zapoznać się ze stanem, do jakiego go doprowadziłem…

Sama obudowa, czy jak kto woli karoseria była nawet w nienajgorszym stanie. Największa warstwa twardej już skorupy, zalegała pod spodem. Błotko równo pokrywało błotniki, koła i wszystkie mechanizmy należące do tak zwanego zawieszenia. Elektryczny silniczek, który odpowiada za skręcanie kołami, miał z tym spore problemy. Wszystko przez mokry piach, który dokładnie przyczepił się do większości ruchomych części. Na podjeździe do garażu, gdy SuperFour przechylił się do tyłu, nagle zaczęła wyciekać z niego brudna, ciemna woda, której wylało się naprawdę sporo… Ledwo zdążyliśmy wykonać dokumentację umorusania mojego pojazdu w postaci zdjęć, a już się rozpadało. Schowaliśmy się na chwilę do domu, ale i tak musieliśmy ponownie wyprowadzić wóz na dwór i chociaż opłukać go z tej wysychającej kleistej breji, która pokrywała całe podwozie. Gdybyśmy tego dzisiaj nie zrobili, to zapewne jutro nie obyłoby się bez druciaka i skrobaczki…

Dzisiejsza wycieczka miała konkretny cel – chciałem nakręcić SuperFour’a mierzącego sie z błotnym odcinkiem specjalnym. Udało się, cel został osiągnięty. Tylko niestety może się okazać, że ta dzisiejsza taplanina będzie mnie sporo kosztowała… Nie jestem do końca przekonany, czy będę mógł dalej jeździć bez wizyty mojej terenówki w serwisie. Jak na razie jej stan jest mało optymistyczny i chyba bez rozebrania i dokładnego wyczyszczenia całego zawieszenia się nie obejdzie…

Podczas dzisiejszego rajdu przekonałem się, że mój pojazd wygląda jak quad, daje sobie radę jak quad, ale nie jest tak wytrzymały i przystosowany do pokonywania wody i błota, jak jego kuzyni – quady. Za każdym razem, gdy wjeżdżałem w kałużę czułem się jak małe dziecko w piaskownicy. Na prawdę do czasu, kiedy SuperFour zaczął zgrzytać, bawiłem się świetnie. Teraz mam nadzieję, że nie uziemiłem mojego wozu i jednocześnie siebie na kilkanaście kolejnych dni…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *