Szkoda…

Dlaczego taki tytuł? Ponieważ szkoda lata, szkoda wolnego, szkoda czasu i przede wszystkim szkoda, że przez ponad miesiąc wakacji, pogoda nie pozwoliła mi realizować ambitnych planów, które przyjąłem na początku sezonu… Chciałem w tym roku zrobić minimum półtora tysiąc kilometrów. Przy takim założeniu, od maja do września wystarczyłoby przejechać po 300 kilometrów miesięcznie. Do tego dzięki nieprzeciętnie ciepłemu kwietniowi, wszystko było na jak najlepszej drodze do sukcesu. Niestety cały ten misterny plan zaczął się sypać już podczas pobytu w Lübbenau na przełomie czerwca i lipca… Myślałem, że po tych niemieckich błotach uda mi się w 10 dni zrobić bez większego wysiłku 200, 250 kilometrów. W rzeczywistości nie dobiłem nawet do stówy… Prawie przez cały lipiec miałem być na miejscu w Szczecinie, dlatego myślałem, że spokojnie nadrobię stracony dystans i dzięki trzem, czterem konkretnym wycieczkom tygodniowo wyjdę na prostą. Nic bardziej mylnego. Przez wiele czynników i przede fatalną pogodę, przez cały letni miesiąc zasiadając tylko sześciokrotnie za sterami mojego wehikułu, przejechałem zaledwie 122 kilometry, co normalnie można by zrobić bez większego wysiłku w ciągu trzech dni. Masakra! Nie pamiętam takiego lata. Przecież powinni nam wypłacić jakieś odszkodowania czy coś… Jak tylko wygram w lotka wyjeżdżam stąd na stałe. Obojętnie czy to będzie Lazurowe Wybrzeże, Floryda, czy L. A. – nikt, ani nic mnie tu nie zatrzyma! 😉

Zachowuję się już jak prawdziwy jeździec (dżokej). Ja to, ja tamto, a o rumaku ani słowa… 😉 Po naprawie, a właściwie wymianie silniczka skręcającego kołami SuperFour’a, wszystko było wspaniale przez całe kilkadziesiąt kilometrów. Później jak już pisałem, wóz ponownie zaczął wariować… Pod koniec lipca (26-ego) przyjechał do mnie w końcu fachowiec z serwisu Otto Bock’a – Thomas z Greifswald’u, który po pierwsze miał sprawdzić dlaczego pojazd dalej sam skręca, a po drugie przeczyścić cały układ skrętny, który dokładnie zapiaszczyłem podczas kąpieli błotnej 13-ego lipca. Przypuszczałem, że najprawdopodobniej zabierze SuperFour’a ze sobą do Niemiec i odstawi mi go z powrotem po tygodniu, dwóch. Już na dzień dobry wiedziałem, że nic z tego, ponieważ przyjechał do Szczecina zbyt małym samochodem, żeby zmieścić w nim moje cacko. Jak zwykle nie miał ze sobą również żadnych narzędzi poza koszulką z segregatora, w której zawsze przywozi taki mały komputerek (palmtop). Za wiele tym nie zdziałał… Prace rozpoczął tak jak za każdym poprzednim razem od wypicia dużej latte macchiatto 😉 Później podłączył ten kieszonkowy komputer do joysticka mojej maszyny i pobrał dane z komputera pokładowego SuperFour’a. Nie można powiedzieć, żeby się przy tym zbytnio pobrudził 😉 Następnie zadzwonił do centrali i spytał Dirka (tego, który był między innymi w Lübbenau) co ma dalej robić. Nie podsłuchiwałem ich rozmowy, ponieważ i tak niewiele bym zrozumiał. W każdym bądź razie Thomas wsiadł sobie za stery mojego ścigacza i pojechał w nieznane. Po dwudziestu minutach kiedy wrócił, próbowaliśmy dodzwonić się do mojej cioci, żeby ta przetłumaczyła mi diagnozę mechanika. Niestety moja ulubiona translatorka była akurat na zakupach i po kilku słowach wyładowała się jej komórka… Byłem zdany wyłącznie na siebie. Niemiec znając mniej więcej mój stopień wtajemniczeniach w ich nieziemski język, nie chciał za bardzo ze mną gadać, dlatego umówiliśmy się, że popołudniu Thomas skontaktuje się z moją ciocią, a ona do mnie oddzwoni, poczym spakował swój sprzęt do koszulki i pojechał… Dobrze, że nie zauważył wgniecenia po spotkaniu ze słupem. Mógłby wtedy na mnie nakablować do centrali, a tamci zaraz zapewne wznieciliby aferę, jak to Niemcy. Zaraz by było te ich – Och mein Got, was ist das, was ist das? 😉 Opowiadając Thomasowi jak jeździłem po błocie, gdzie doszczętnie zasyfiłem swój pojazd, nie powiedział mu, że świetnie się bawiłem przez godzinę penetrując kałużę za kałużą. Prawdziwy Niemiec mógłby tego nie zrozumieć 😉 Dlatego też wymyśliłem bajeczkę, którą opowiedziałem mu ze smutkiem na twarzy. Powiedział, że jechałem przez las nieznaną drogą do domu i natknąłem się na ogromne kałuże. Powinienem zawrócić i znaleźć inną ścieżkę, ale było już bardzo późno i byłem strasznie zmęczony, więc zaryzykowałem. Dobrze grałem, ponieważ Thomasowi również zrobiło się przykro 🙂 Po tej dramatycznej opowieści, trzykrotnie powtórzył, że SuperFour’a można zanurzać tylko na głębokość 10 centymetrów. Taaa, chyba on 😉 Najważniejsze, że zapewnił mnie, że mogę spokojnie jeździć dalej, a to co chrobocze w środku z czasem się wykruszy. Bardzo ucieszyła mnie ta informacja, ponieważ bałem się, że bez rozebrania całego podwozia się nie obejdzie. A jednak! Najlepszy moment był, kiedy Rafał zamknął energicznie szybę w SuperFour’ze. Wtedy gdzieś z pod przednich lamp wysypała się spora łyżeczka piasku. Gdy zrobił to ponownie, kolejna porcja suchego pyłu wylądowała na oponie 🙂 Ale Niemiec miał rację. Po jakimś czasie wszystko się wysypało, wykruszyło i teraz jest git. No prawie, ponieważ obecnie wszystko strasznie skrzypi, a właściwie piszczy i bez gruntownego smarowanka, ani rusz…

Jedna trzecia sierpnia już za nami, a ja nie mogę mieć zbytnich powodów do zadowolenia… Za oknem nadal zimno i deszczowo. W lasach pojawiły się już grzyby, więc co by nie mówić jesień tuż, tuż… W ciągu tych dziesięciu poprzednich dni, udało mi się 4 razy odbyć rejsy na pokładzie mojego quada. Na liczniku zanotowałem zaledwie 55 kilometrów 🙁 I wygląda na to, że do 15-ego sierpnia mój wynik nie wzrośnie. Właśnie tego dnia wyjeżdżam na cały tydzień na kolejną niemiecką wyprawę. Tym razem wybieram się do Zinnowitz na północny-zachód wyspy Uznam. Cały ten sezon przejeżdżę w Niemczech. Jeszcze chyba nie miałem w życiu takiego roku, żebym łącznie miesiąc spędził u naszych zachodnich sąsiadów. Ale właściwie dlaczego nie? Mają tam wszystko, co mi do szczęścia potrzebne, a nawet i więcej, dlatego czemu mam sobie żałować 😉 Moje kolejne wpisy będą właśnie stamtąd, przynajmniej mam taką nadzieję. Przecież kiedyś w końcu musi wyjść słońce! Nie będę teraz pisał gdzie to nie pojadę, ponieważ nie chciałbym zapeszać…

W każdym bądź razie do usłyszenia z niemieckiej części wyspy Uznam 🙂

P.S. Pozdrowienia z nielicznej sierpniowej wycieczki do Czarnej Łąki…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *