***** tekst utworzony 15.01.2011r. *****
W fabryce Otto Bock’a chyba nie mieli dużo roboty, bo wczoraj zadzwonił Thomas z Greifswald’u i oznajmił, że przyjadą dzisiaj do Szczecina razem z… Tak, tak, z moim nowiusieńkim SuperFour’em! Tata poprosił ciocię Henię, żeby przyjechała i w razie czego pomogła w rozmowie z tymi „ukochanymi” sąsiadami z zachodu…
Ciocia jak zwykle nie zawiodła i przyjechała, do tego z moimi dwiema kuzynkami. W takiej sytuacji to mogłyby nawet prowadzić tłumaczenie symultaniczne. Przyjechały o 10-tej. O tej samej porze mieli przybyć Niemcy. Niestety zaufali swojemu GPS-owi, który przeczołgał ich przez całe miasto zanim trafili do nas. Ludzie nie bójcie się czasami spojrzeć na mapę! Stracili przez to półtorej godziny. Pojawili się o 11:30. Ja już od ósmej rano nie mogłem się doczekać… Jeszcze chyba nigdy nie byłem w takim stanie. Aż się sam sobie dziwiłem, zachowywałem się jak trzyletnie dziecko…
Nareszcie, pod domem zatrzymał się bus OTS. Wysiedli z niego dwaj bracia Kaliebe. Wyprułem z domu jakby się paliło. Otworzyli tylne drzwi samochodu i moim oczom ukazał się przepiękny, wręcz kosmiczny, lśniący lakierem schwartz carrera, SuperFour! Ten ich testowy srebrny egzemplarz do mojego, mówiąc krótko, się nie umywał 😉 Podstawili dwie rampy, przekręcili kluczyk w stacyjce i wyjechali nim z busa. Thomas zaprowadził go na podwórko, a ten młodszy zabrał ze sobą profesjonalne walizki z narzędziami. Ja pilnowałem, żeby gdzieś po drodze nie porysowali mojego nowego cacka. Jak powszechnie wiadomo, ja jestem mistrzem kierownicy, a właściwie joysticka, a on? Skąd mam wiedzieć? Dlatego wolałem go ubezpieczać… Muszę przyznać, że jakoś dał radę i zaparkował na samym środku „dziedzińca”. Teraz kolej na mnie. Tata wsadził mnie na mojego rumaka, a ekipa zaczęła instalować wszystko pode mnie. Rozłożyli sobie wszystkie narzędzia w jednym rzędzie (ordnung muss sein) i zabrali się za ustawianie. Na początku zerwali folie z szyby i karoserii. Następnie dopasowali do mnie długość podnóżka, uchwyt pasów i wysokość podgłówka. Dostałem dwie gałki do joysticka do wypróbowania. Od razu przejechałem się po ulicy Góralskiej, żeby wypróbować, która lepsza. Jak wróciłem z jazdy testowej poinstruowali nas jak nalewać paliwo itd. Wręczyli nam na odchodne papiery, tzn. książkę pojazdu, instrukcję obsługi oraz jakieś schematy budowy SuperFour’a. Oprócz tego zostawili masę gratisów OTS’a i Otto Bock’a – breloczki, smycze, długopisy, notesy, a nawet lizaki… Jak można było się tego spodziewać, nie zostawili po sobie nawet najmniejszego papierka. Mieli własny worek na śmieci! Niemiecki fachowiec to jest marka. Prawie jak polski hydraulik… Zwinęli cały swój majdan i pojechali. Tata ruszył równocześnie z nimi do pracy, przy okazji eskortując tych gamoni do autostrady, żeby znowu nie jechali dookoła. Reszta rodziny też się zwinęła, ja zostałem z Rafałem (moim asystentem), no i oczywiście z…
My… my treasure… the treasure is my… W tym momencie zrozumiałem co czuł Smeagol z powieści Tolkiena, mam swój pierścień, schowam się w jakiejś jaskini i nigdy nikomu go nie oddam… Nawet jestem do niego podobny… 😉
Pogoda, niestety mówiąc krótko była do dupy. Kto to widział, żeby w lipcu w południe było 15°C? Do tego strasznie wiało i co kwadrans padał deszcz. Wiem, że Szczecin to nie Miami, ale jest środek lata. W tym miejscu chciałem złożyć oficjalnie reklamację pogodową, tak dłużej być nie może! Z drugiej strony nawet gradobicie nie wybiłoby mi z głowy pierwszej przejażdżki moim SuperFour’em. W moim stanie fizycznym nie mogę jeździć całkiem sam, nawet w pobliżu domu. Wystarczy, że na jakimś wyboju spadnie mi ręka z joysticka i game over… Zawsze muszę śmigać z obstawą. Trudno, żeby ktoś za mną biegał 15 km/h – na szczęście są rowery… Rafał jeszcze nie przyprowadził swojego bicykla, bo SuperFour miał przecież być za tydzień. Ostatnio był grzeczny, więc pozwoliłem mu się przejechać na tyle. Warunki miał naprawdę spartańskie – siedział na ryflowanej blasze, do tego rurki od ramy wbijały mu się w uda. Ale nie marudził, to twardy gość. Ja współpracuję tylko z najlepszymi z najlepszych. W sumie to i tak nie miał innego wyjścia… Od razu pojechałem do pobliskiego lasu. On nawet podobno się nazywa Park Leśny Dąbie. Aż wstyd się przyznać, ale przez 7 lat mieszkania w Szczecinie, byłem tu tylko raz… Muszę przyznać, że non stop jechałem na maksa. Z tyłu co chwilę dochodziło do mnie stękanie Rafała – „ała… ojć… ałłł… o żesz ty kur… Po dwóch, trzech minutach byliśmy na przejeździe kolejowym. Zawróciłem łamiąc młode drzewo (jak Rudy 102) i poprułem z powrotem do koszar. Zaczynało kropić, więc nawet jęki z za pleców nie były w stanie mnie zwolnić… Mimo tego, że jechałem 15 na godzinę to miałem wrażenie, że lecimy ze 30. Dodatkowo cały czas spod kół wystrzeliwały dookoła szyszki, co jeszcze bardziej podnosiło poziom adrenaliny we krwi. Ta przejażdżka 2 miesiące temu w Greifswald’zie była mizerna w porównaniu do tego dzisiejszego tourne… Po chwili byliśmy pod domem, wjechałem pod parasol ogrodowy, żeby SuperFour nie zmókł i siedziałem na nim dalej… My treasure… 😉
Zaraz ma przyjechać mama razem z babcią obejrzeć moją nową zabawkę na żywo…
***** tekst utworzony 15.01.2011r. *****