Sądząc po tytule tego postu, zapewne większość z Was pomyśli sobie, że mój wszedołaz po raz kolejny odmówił posłuszeństwa i jak zwykle się zepsuł… A guzik! Tym razem, odpukać w niemalowane, wszystko z moim sprzętem jest w jak najlepszym porządku. Po wymianie w marcu joysticka, SuperFour śmiga ponownie jak za starych, dobrych czasów i nic nie wskazuje na to, żeby coś mogło nawalić. Oby trwało to tylko jak najdłużej… Moje zazwyczaj dobre samopoczucie, zepsuły wczoraj bariery architektoniczne w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nieopodal mojej bazy, w lesie dumnie nazywanym Parkiem Leśnym Dąbie, zaraz za przejazdem kolejowym na ulicy Zdrowej, na ścieżce, którą zazwyczaj dostawałem się w głąb puszczy, zamontowano biało-zielony szlaban. Mimo tego, że z daleka go zobaczyłem, podjechałem do niego przekonany, że tak jak w Świeradowie, czy chociażby dwa kilometry na wschód w kierunku Goleniowa, ominę barierkę bokiem i bez problemu pojedziemy z Rafałem dalej. Niestety, nie wiedzieć czemu, oprócz dwóch standardowych podpór podtrzymujących po obu stronach metalowy pal, dodatkowo zainstalowano grubą, zieloną belkę, która całkowicie uniemożliwiła nam przejazd poboczem…
Nawet mój kompan, który przedostał się pieszo na drugą stronę zasiek, aby zrobić dokumentację wycieczki, miał spory kłopoty z przejściem przez barierki… Nie podłamując się i myśląc, że to tylko jakiś jednorazowy wybryk natury, pognaliśmy naprzód ulicą Zdrową, która w międzyczasie zmieniła się w Junaków. Chcieliśmy jak najszybciej i bez żadnych ceregieli, dostać się do środka kolejnym z wejść do gęstego zagajnika. Nie jestem do niego jakoś nad wyraz przywiązany, ale jakby nie było, to właśnie w nim stawiałem swoje pierwsze kroki moim siedmiomilowym wózkiem i to właśnie tutaj w 2008 roku, przez kilkaset kilometrów poznawałem możliwości SuperFour’a, a on przez ten czas wyrobił sobie zaufanie do moich umiejętności… Góra trzy minuty po zawieszeniu aparatu fotograficznego na mojej patykowatej szyi, byliśmy przy następnej dróżce biegnącej w głąb lasu. Na pierwszy rzut oka było widać, że szlabanu jeszcze nie ma, ale wykopane głębokie doły po obu stronach ścieżki świadczyły o tym, że w najbliższych dniach i tutaj wyrośnie leśny checkpoint…
Szybko postawiona diagnoza, po przejechaniu pięćdziesięciu metrów wąskim szlakiem, okazała się całkowicie nietrafioną, ponieważ szlaban był już zamontowany wcześniej, tylko że jakiś strong man lub, co jest dużo bardziej prawdopodobne gimnazjaliści będący pod wpływem najróżniejszych środków dopingujących, wyrwali metalowe biało-zielone rury razem z fundamentami i rzucili je kawałek dalej w krzaki. Taka akcja aktywistyczna nie tylko nas rozbawiła i zdumiała, ale również pozwoliła nam na wjazd w ciemny las. Kiedy znaleźliśmy się wreszcie w środku zostawiając za sobą sporą polanę, postanowiłem przejechać cały park wzdłuż i wszerz, zaliczając przy tym wszystkie możliwe wjazdy, aby upewnić się gdzie jeszcze po zimie pojawiły się szlabany… Po chwili sprawnej jazdy po ścieżkach pełnych połamanych gałęzi i szyszek, dotarliśmy do wejścia od ulicy Tczewskiej. Tam również skutecznie uniemożliwiono mi tym razem wyjechać z lasu… Zrobiliśmy szybki w tył zwrot i wystartowaliśmy do następnego portalu. Cofnęliśmy się o jakieś dwieście metrów, poczym ostro skręciliśmy w prawo i rozpoczęliśmy stromą wspinaczkę po suchym i sypkim piachu, który w dużych ilościach zalegał na szlaku. W żadnym stopniu nie ułatwiło mi to podjazdu, ale nie z takimi górkami przyszło mi się już zmagać, więc i ta nie przysporzyła mi zbyt wielu problemów. Nawet dla sprawdzenia własnych umiejętności i testu technologii niemieckich inżynierów, zatrzymałem się na samym środku podjazdu i po kilkunastu sekundach ponownie ruszyłem wspinając się dalej bez najmniejszego zaboksowania kołami… Gdy ten prawie pionowy podjazd mieliśmy już za, a nawet i pod plecami, znaleźliśmy się przy kolejnym z wyjść. To także było szczelnie zabarykadowane metalowymi rurami, które po odpowiednim złożeniu utworzyły następny szlaban…
W takim przypadku nie pozostało nam nic innego, jak tylko udać się do jednego z ostatnich możliwych wyjazdów z Parku Leśnego Dąbie. Mając przeczucie, że i tam natkniemy się na biało-zielone bariery nie do przejścia, śmieliśmy się z Rafałem, że jeżeli podczas naszej nieobecności naprawią wyrwany z fundamentami szlaban przy polanie, będziemy zmuszeni podwiązać go do SuperFour’a i ponownie przeciągnąć go w krzaki z nadzieją, że cement jeszcze nie zastygnie 😉 Po kilku hopkach na wystających z ziemi korzeniach, doturlaliśmy się do ulicy Junaków, gdzie wcale nas nie dziwiąc, pojawił się już dzisiaj piąty nowiutki szlaban. Jak przy poprzednich rogatkach, tak i tutaj puściłem przodem mojego asystenta, który wcale nie miał rozminowywać ścieżkę przede mną, a po prostu ocenić z bliska, czy uda mi się przejechać na drugą stronę zapory bokiem. Tym razem uznał, że jeżeli przeżyję stromy prawy trawers i pokonam suchy rów, powinienem opuścić zagrodzony teren miejskiego lasu. I miał rację…
Powoli dojechałem do końca dróżki, jeszcze delikatniej zjechałem na pobocze i z oczami dookoła głowy rozpocząłem przeprawę. Przez te cztery lata jazdy po tutejszych ścieżkach, nigdy nie przypuszczałem, że można napotkać tam na tak wymagające i trudne wyzwania. Kiedy byłem już na wysokości szlabanu, zaczął się bardzo przeze mnie nie lubiany trawers, czyli przechył mojego pojazdu na bok. Co prawda SuperFour jest pod tym względem rekordowy, ponieważ wytrzymuje aż 40% przechylenia w każdą ze stron, ale jeżeli chodzi o mnie, to już przy niewielkim kącie leci mi na bok głowa i zazwyczaj wtedy kończy się dla mnie możliwość dalszego prowadzenia mojej terenówki. Żeby tym razem nie zatrzymać się w połowie przesmyku pomiędzy szlabanem a drzewami, wezwany przez radio, podbiegł do mnie Rafał, który na całym tym kilkunastometrowym odcinku, trzymał mi mocno głowę, nie pozwalając jej ani o centymetr zsunąć się z podgłówka. Po może dziesięciu sekundach, przechył w lewo zamienił się na ostry zjazd w dół prosto do rowu. Tutaj pomoc Rafała była już zbędna, ponieważ w tym przypadku swoją rolę spełniło automatyczne poziomowanie fotela, które na zjeździe przechyliło całe siedzenie do tyłu. Kiedy znalazłem się na dnie, wystarczyło już tylko lekko dodać gazu i wdrapać się do góry od razu wjeżdżając na żużlowo-piaskową drogę. Pozostało nam jeszcze do sprawdzenia kilka wjazdów na terenie Parku, ale ze względu na późną porę musieliśmy wracać do domu. Widząc efekty niedawnej akcji instalacji szlabanów, zapewne i tam natrafilibyśmy na niemiłe niespodzianki, których na dzisiaj mieliśmy już nadto…
Z jednej strony to bardzo dobrze, że w końcu zamknięto Park Leśny Dąbie dla samochodów, ponieważ często trafiali się tacy, którzy traktowali tę zieloną oazę jako śmietnik i wywozili do niej tony najróżniejszych odpadów od gruzu, po domowe śmieci, na telewizorach kineskopowych kończąc. Ale z drugiej strony nie może być tak, że normalny obywatel na wózku, a nawet i pieszy, nie może bez odpowiedniej ilości materiałów wybuchowych wejść do lasu! W końcu podobno lasy państwowe są dostępne dla wszystkich… Jako, że na barierkach nie znaleźliśmy żadnych danych organu odpowiedzialnego za rozstawienie szlabanów, najpierw muszę dowiedzieć się do kogo to żelastwo należy, a później (na razie grzecznie) poproszę o wydanie klucza otwierającego te pięknie komponujące się z leśną zielenią cholerstwa. O efektach mojej akcji na pewno doniosę w jednym z następnych moich wpisów, a do czasu otrzymania dąbskiej green karty, muszę uzbroić się w cierpliwość i przerzucić się na inne, bardziej cywilizowane ścieżki…
Jak to mówią prawdziwi strażnicy dzikiej przyrody – CZUWAJ 😉