***** Tekst utworzony 22.03.2011r. *****
Nie mogę już teraz siedzieć w domu. Przez ostatnie siedem miesięcy nasiedziałem się, aż nadto. Wiadomo, że nie będę od razu z marszu robił jakiś maratonów. Muszę ze spokojem i rozwagą wznowić treningi i doprowadzić się co najmniej do takiej formy, jaką prezentowałem w sierpniu, po powrocie ze Świeradowa. Chęci są, reszta zależy od sprzętu i pogody. Ta ostatnia, chyba zaczyna mi sprzyjać. Dzisiaj o 10:00 temperatura wynosiła 18°C. Zapowiadał się całkiem sympatyczny dzień. I tak właśnie było… Wyszliśmy z Rafałem dopiero po 14-tej na krótki spacer z Nuką, a potem żeby nie tracić przyjaznej aury, ruszyliśmy w miasto. Koniecznie chciałem wybadać jak idą pracę z nową ścieżką rowerową na ulicy Szybowcowej… Gdy będzie oddana do użytku, 500 metrów od mojego domu, będzie zaczynała się rowerówka, którą będzie można dojechać, aż do Mostu Długiego. To 10 kilometrów od mojej bazy! Kiedy dotarliśmy na jej plac budowy, zaniemówiłem. Ja patrzę, a tam wszystko gotowe. – WOW – Co prawda asfalt wygląda na jednoroczny, ale lepsze to niż te stare betonowe płyty na drodze. Ścieżka zatwierdzona i przetestowana – dodatkowy plus należy się za czas wykonanie, dwa miesiące i cała trzykilometrowa trasa zrobiona. Chyba zgodzicie się ze mną, że w naszym kraju to normalnie cud. Tu należy zaznaczyć, że ulica Pokładowa, czy jakoś tak, została odpicowana na glanc. Dawniej, żeby ją pokonać, trzeba było wykrzesać z siebie ukryte chęci taplania się w błocie i mocno zacisnąć zęby. Mogło być sucho przez miesiąc, a tam i tak zawsze było pełno kałuż. Jeśli SuperFour był świeżo po zabiegach pielęgnacyjnych – umyty, nawoskowany i świecący, omijałem ten odcinek szerokim łukiem. To niby tylko góra 300 metrów, a mimo tego wyjeżdżałem stamtąd umorusany dosłownie po pachy. A teraz mucha nie siada. Jedna trzecia szerokości ścieżki to część dla pieszych wyłożona z szarej kostki. Reszta, czyli dwie trzecie, pokrywa równiusieńki asfalt. Całość prezentuje się prawie jak bulwar w Monte Carlo. Ale wiadomo, prawie robi różnicę… Dalej w „trzy piosenki” dojechaliśmy ulicą Przestrzenną do lotniska i koło Bakisty (sklep żeglarski) zawróciliśmy do bazy. W międzyczasie spojrzałem na mój „niezawodny” licznik prędkości Vetta. Jego genialny termometr naliczył 27°, a w rzeczywistości było może ze 22… Za kilka minut znaleźliśmy się na Goplańskiej, gdzie musieliśmy odbić od ścieżki rowerowej na dom. Po drodze zwiedziłem kolejną inwestycję, która powstała miesiąc temu, 100 metrów ode mnie. Była to nowa pętla autobusowa… Obowiązujący na niej zakaz ruchu zdopingował mnie do zrobienia rundki honorowej. Przecież jakoś musiałem ją przetestować! Czułem się jak na torze do speedway’a, ponieważ cała zajezdnia ma właśnie taki kształt. Żeby wszystkie plusy nie przysłoniły nam minusów, nawierzchnia (kocie łby) skutecznie mnie zwolniła, a nowy chodnik, który prowadzi do pętli jest zdecydowanie za wąski jak na mój czołg. Ale tak na marginesie, to przecież ja nie jeżdżę autobusami… Przez godzinę machnęliśmy 11 kilometrów. Najgorzej, że magnez od mojego licznika prędkości nadal wygrywa pojedynek z klejami. Non stop odpada i nie nalicza mi zdobywanych przeze mnie w trudzie, bezcennych kilometrów. Częściej spada, niż ja przejeżdżam na czerwonym świetle! W poniedziałek ma przyjść przesyłka z tajną bronią – klejem „Bond gęsty”, na którego nie ma bata…
***** Tekst utworzony 22.03.2011r. *****