Świeradów-Zdrój 2009 – dzień 1. – przylot

***** Tekst utworzony 7.02.2011r. *****

 

Odkąd stałem się szczęśliwym posiadaczem SuperFour’a, marzyłem o wyjeździe w góry. Wcześniej był to dla mnie teren trudno dostępny, a w górach z reguły dobrze się czuję… Ze Szczecina najbliżej mamy do Szklarskiej-Poręby, a że nie lubię tłumów, wybraliśmy z mamą pobliski, prężnie rozwijający się Świeradów-Zdrój. Jako że to uzdrowisko, myślałem, że nie będziemy mięli problemu ze znalezieniem zakwaterowania – myliłem się. Problemem nie był brak wolnych miejsc, tylko stara, poniemiecka baza noclegowa. Wysłałem zapytanie do kilku hoteli i pensjonatów, ale okazało się, że żaden z nich nie jest przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Żeby nie tracić czasu, napisałem maila do informacji turystycznej z prośbą, o pomoc w wyszukaniu odpowiedniej miejscówki. Odpowiedź dostałem dosłownie po 15-tu minutach. Wybór padł na jeden z fajniejszych hoteli w okolicy – St. Lukas. Razem z mamą namówiliśmy na wyjazd babcię. Nie jeździ ona co prawda na rowerze, ale zmiana klimatu dobrze jej zrobi… Zarezerwowałem dwa pokoje od 20-ego do 30-ego lipca. Wróciłem z Niemiec, zapakowałem pół domu i wyruszyliśmy na dwa samochody do Świeradowa…

20.07.2009r. – poniedziałek

Załadunek przeszedł bez niespodzianek. SuperFour do przyczepy, rowery na przyczepę, manele do aut i w drogę. Ja z tatą w jedną Renuwkę, mama z babcią w drugą i pojechali. Ze Szczecina wyjechaliśmy po 10-tej, a właściwie przed 11-tą 😉 Z domu do Świeradowa (przez Niemcy) mamy 430 km. Pierwszy etap jest bardzo przyjemny, autostradą na Berlin, potem do Cottbus i tak aż do polskiej granicy. Tam niestety kończy się autobahn’a, a zaczyna dziurawa, dwupasmowa dróżka, z chwilowymi ograniczeniami prędkości do 30 km/h. Momentami myślałem, że zaraz urwie się nam przyczepa… Na lokalnych drogach wcale nie było lepiej… Mimo wszystko dotarliśmy cali i zdrowi. Babcia powiedziała, że jakby wiedziała, że jedziemy tak „daleko”, to na pewno by zrezygnowała. Tata nas wypakował i zwinął się do domu, a ja zostałem sam w górach i to z dwiema wariatkami… Hotel St. Lukas spodobał mi już na samym wejściu, od razu załapaliśmy się na obiadokolację. Jadło bardzo smaczne, szkoda tylko, że dookoła nas siedziały same niemieckie dziadki… Mogliśmy się tego spodziewać po tym, jak na miejscu do kupienia były tylko widokówki w języku Angeli Merkel, a  zamiast Świeradów-Zdrój, na pocztówkach było Bad Flinsberg… Nasze pokoje mieściły się na pierwszym piętrze, nieopodal recepcji. Kilka kroków dalej, była część kawiarniana, gdzie można rozsiąść się wygodnie w fotelu, zjeść domowe ciasto lub deser lodowy i wszystko to popić przepysznym cappuccino. Jak ktoś nie lubi kisić się w pomieszczeniu, może wyjść sobie na kilkudziesięciometrowy balkon i tam zajadając miejscowe przysmaki, relaksować się wdychając świeże, górskie powietrze. Jeżeli do tego chciałby ktoś wysłać maila lub wrzucić coś na bloga, do dyspozycji gości hotelowych jest bezprzewodowy internet. Czego chcieć więcej? Tylko że przyjechałem tu zdobywać szczyty, a nie siedzieć w hotelu!  

 

***** Tekst utworzony 7.02.2011r. *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *