Świeradów-Zdrój 2009 – dzień 2. – atrakcje uzdrowiska

***** Tekst utworzony 8.02.2011r. *****

 

21.07.2009r. – wtorek

Wczoraj byliśmy zmęczeni, więc szybko poszliśmy spać. Przed snem, do mamy zadzwonił jej brat – mój wujek – i poinformował ją, że jutro (czyli dzisiaj) odwiedzi nas razem z moim kuzynem, Adamem. Nie byłem zwolennikiem ich wizyty, ale skoro akurat byli w pobliżu, niech będzie moja strata. W końcu pojechałem do Świeradowa, w Góry Izerskie, żeby „aktywnie” wypoczywać, a nie zajmować się organizowaniem wakacji mojej rodzince. Na szczęście jestem elastyczny i jakoś zawsze się dopasuję do otoczenia i obecnej sytuacji. Nigdy nie wiadomo kiedy zadzwonią z Gromu i wezwą mnie na akcję 😉 W ramach odbycia aklimatyzacji w nowym miejscu, na dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy piesze wycieczki – tzw. zwiad… Najgorsza była poranna pobudka. Żeby być gotowym na podjęcie gości, musiałem wstać o ósmej. Na dziewiątą poszliśmy w trójkę na śniadanie. Kiedy kończyłem przeżuwać chałkę z dżemem, na horyzoncie pojawili się Panowie W. Oczy mieli bardziej zaspane ode mnie, ale w końcu są wakacje i nikt nie mówił, że będzie lekko. Poza tym, jak ktoś jest zmęczony, to niech w domu siedzi, a nie włóczy się po świecie 😉 Załadowaliśmy plecaki, mama przygotowała babci kijki do nordic-walking i wybraliśmy się na jedną z ciekawszych atrakcji w Świeradowie – kolejkę gondolową. Ja osobiście jestem wielkim fanem wagoników wciąganych po linie i między innymi dlatego wybraliśmy właśnie tę mieścinę. Musiałem zrezygnować ze wsparcia SuperFour’a, ponieważ nie zmieściłbym się do gondoli… Mama nas prowadziła, wujek próbował dorównać jej kroku, ale słabo mu to wychodziło. Ja z Adamem traciliśmy do nich jakieś 30 metrów. Najgorzej miała babcia, która ledwo człapała gdzieś daleko z tyłu. Co chwilę dochodziły do nas komendy od mamy, żebyśmy ją przyspieszyli. Niby kur… jak? Babcia to nie króliczek Duracell, nie da się jej wymienić baterii! Normalnie jak w wojsku… Po dwudziestominutowym marszu, byliśmy na stacji. Innych turystów, było jak na lekarstwo. Zakupiliśmy bilety, załadowaliśmy się do gondoli, ja z mamą w jedną, reszta „wycieczki” w drugą i  pojechaliśmy na górę. Stacyjka początkowa mieści się na wysokości 617 m n.p.m.,  a końcowa na 1060 m n.p.m. Alpy to to nie są, ale mimo wszystko jest bosko. Po kilku minutach wjechaliśmy na Stóg Izerski. Pogoda się poprawiała, chmury znikały i zaczęło pojawiać się słońce. Dzięki temu, z minuty na minutę, panorama robiła się coraz większa. Udaliśmy się do Schroniska PTTK, które mieści się przy górnej stacji kolejki. Zajęliśmy sobie stolik na tarasie widokowym i podziwialiśmy okolice. Ponieważ Stóg Izerski jest pierwszym wzniesieniem Izerów, nic nie zasłaniało nam widoku na północ. Widoczność była wspaniała, bez problemu można było zobaczyć Mirsk, a nawet Gryfów Śląski położony 18 km od Świeradowa. Jako że byliśmy w Schronisku, trzeba było zaliczyć drugie śniadanie. Zjedliśmy po drożdżówce z jagodami i wypiliśmy po herbatce. Niektórzy (Adaś) dziabnęli coś mocniejszego 😉 Posiedzieliśmy tam z godzinę poczym rozdzieliliśmy się na dwie grupy bojowe. Ja z mamą i babcią załadowaliśmy się do gondoli, a żołnierzyki – Adam z wujkiem – wybrali ambitniejszą wersje powrotu. Wzięli od nas mapę i ruszyli czerwonym szlakiem w dół przez jakieś chaszcze. Chętnie pojechałbym z nimi, ale zwykłym wózkiem daleko bym nie zajechał… Poczekaliśmy chwilkę na kolejkę, ponieważ poza sezonem, jak nie ma chętnych, jeżdżą tylko co pół godziny przez 10 minut. Zjechaliśmy w trójkę na dół i wróciliśmy do hotelu. Umówiliśmy się z Panami W. o 16-tej w Domu Zdrojowym w samym centrum Świeradowa.

 

  

 

Babci brakowało już sił, więc przed kolejnym wypadem z bazy, udaliśmy się na kawę. Około 15:30 podeszliśmy na hotelowy parking do mojej przyczepy… Prawie wszystkie drogi w miasteczku są bardzo wymagające dla wózkowiczów – albo w górę, albo w dół. Do tego większość chodników, pamięta jeszcze czasy, kiedy na wjeździe do uzdrowiska zamiast „Świeradów-Zdrój wita”, było „Willkommen in Bad Flinsberg”. Ale jak to mówią – w naszym fachu, nie ma strach. Właśnie do takich zadań został stworzony SuperFour! Jak łatwo się domyśleć, do Domu Zdrojowego pojechałem w komfortowych warunkach, za sterami mojego wszędołaza. W sumie to nie tak wszędo, bo do kolejki gondolowej by się nie zmieścił… Do celu z hotelu było zaledwie kilkaset metrów, góra kilometr. Jechałem trochę niepewnie, byłem pierwszy raz w Świeradowie i nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Większość dróg, poza głównymi, jest w mieście jednokierunkowych. Chodnik jest właściwie tylko w centrum, ale i tak dla SuperFour’a za wąski. Pozostało mi latać po stromych, ciasnych uliczkach. Dziewicza podróż do Domu Zdrojowego trwała kilkanaście minut. Jechałem równo z mamą i babcią, oswajając się z  górskimi uliczkami uzdrowiska… Na miejscu zastaliśmy spory, stary budynek, z charakterystyczną wieżą, która jest wizytówką miasta. Przed nim mieści się Park Zdrojowy, który ma zdecydowanie najnierówniejsze ścieżki w całej europie. Śmieszna sprawa, żeby przy sanatorium, w centrum miejscowości uzdrowiskowej – czyli dla dziadków – były tak ekstremalne parkowe alejki. Tam się można zabić… Przed wojną musiało tam być pięknie – asfaltowe ścieżki dla kuracjuszy, równo przystrzyżona trawka, tu rabatka, tam donica… A teraz, po 64-ech latach wegetacji wszystko trafił szlag. Jedyne co przez ten czas dobrze rosło to drzewa, które porozpieprzały korzeniami alejki 😉 Szlajaliśmy się po tym parku, ponieważ czekaliśmy na „harcerzyków”. Trochę wydłużyło im się zejście ze Stogu Izerskiego dlatego, że pomylili szlaki. Po konsultacji telefonicznej ustaliliśmy, że mają półgodzinną obsuwę. Udaliśmy się do Domu Zdrojowego mając nadzieję, że tam nas znajdą. Odkryliśmy główne wejście i wyczailiśmy, że budynek jest podzielony na dwie części – Sanatorium oraz Halę Spacerową. To pierwsze nie było w kręgu naszych zainteresowań, więc poszliśmy do „spacerniaka”. Pamiętajcie, że byłem SuperFour’em, więc liczyłem się z tym, że może nie dam rady wjechać do środka. Z jednej strony był podjazd dla wózków inwalidzkich, ale dla mnie za wąski. Na szczęście z drugiej mańki, cztery schody były zalane cementem, który tworzył stromy, ale zawsze podjazd. Wjechałem bez problemu, a żeby w razie czego, ktoś się nie burzył, że do środka wrąbał się jakiś cwaniak na quadzie, poprosiłem mamę, żeby podniosła moją szybę. To już moja stała praktyka np. w sklepach. Otwieram szybę do góry i z batmobilu, robi się wersja cywilna. Wewnątrz jeździło się tak samo jak w Castoramie… Cała Hala ma 80 metrów długości i w przeważającej większości zbudowana jest z drewna. Dokładnie mówiąc, jest to modrzew, dzięki któremu wewnątrz panuje specyficzny wilgotny klimat. Oprócz tego mieści się tam pijalnia wód. To atrakcja dla prawdziwych twardzieli – szczawiany świeradowskie są podobno lecznicze, ale z drugiej strony mają w sobie zabójczy rad. Jak w reklamie „zabij pragnienie” – po co Sprite, wystarczy woda ze Świeradowa 😉 Ja za żadne pieniądze w przedziale od X do XX XXX zł, nie tknę tego paskudztwa… Poza tym wodopojem, w Hali Spacerowej można odwiedzić kawiarnie, kilka sklepików, galerię, a nawet placówkę Poczty Polskiej. Zgodnie z zapowiedzią, pojawili się wędrowcy. Spróbowali tej „wspaniałej” wody, porobiliśmy sobie zdjęcia i powoli zaczęliśmy wracać do St. Lukasa na zasłużony posiłek. Po obiadokolacji nasi goście poszli na basen, poczym pojechali do swojego pensjonatu gdzieś w rejonie Szklarskiej…

Prognoza pogody na jutro jest całkiem obiecująca, więc kończymy te amatorskie spacery i zaczynamy nabijać upragnione kilometry na górskich szlakach. Wieczorem zadzwonił do mnie tata i polecił nam na jutro zlot pojazdów historycznych. Notkę na ten temat, znalazł na oficjalnej stronie internetowej Świeradowa. Najgorsze jest to, że auta mają zatrzymać się o 10-tej pod Domem Zdrojowym tylko na pół godziny. Ehhh, znowu będzie trzeba rano wstać… Jako że dzięki temu będziemy mieli cały dzień na wycieczkę, przed snem zaplanowaliśmy z mamą trasę na Polanę Izerską…

 

***** Tekst utworzony 8.02.2011r. *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *