Świeradów-Zdrój 2010 – dzień 4. – Spacer do Chatki Górzystów…

***** Tekst utworzony 18.04.2011r. *****

Pierwsza rzecz, jaką wypowiedziałem od razu po przebudzeniu spoglądając za okno to – Nie jest źle… Najważniejsze, że przez cały dzień nie padało i nawet czasami zza chmur wyjrzało słońce. Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami, dzisiejszy dzień spędziliśmy pod znakiem – Chatka Górzystów. Na tą wymagającą, choć pieszą wyprawę, do naszej ekipy doszły trzy osoby – państwo E. Jako że nie są oni wyczynowcami w tej dziedzinie, wyszli przed nami i udali się niebieskim szlakiem na skróty. Ponieważ mój SuperFour mógłby nie dać sobie rady z kamienną dróżką, my musieliśmy jechać czerwonym dookoła… Mama wybrała kijki do nordic-walking, ponieważ dla rowerów jest tam zdecydowanie za stromo, o czym mieliśmy okazję przekonać się w zeszłym roku… Dzisiaj wreszcie mogliśmy przetestować nowy zestaw krótkofalówek – Motorola XTNi. Sprzęt jest bardzo łatwy w obsłudze, do tego podobno niezawodny i niezniszczalny. Jest szansa, że mamie nie uda się go popsuć 😉 Umówiliśmy się z naszymi kompanami około 13-tej w schronisku. Pomimo późniejszego startu i dalszej drogi, na Halę Izerską dotarliśmy tylko 10 minut po rodzince E. – w końcu jesteśmy z mamą znanymi sprinterami 😉 Do Chatki mieliśmy z hotelu około 9-ciu kilometrów, z tego 90% trasy pod górę. SuperFour często informował mnie o nadmiernym przechyleniu, albo o przegrzewaniu się silników, ale mimo tego równo pruł pod górę… Mama cały czas ostro wiosłowała swoimi kijkami i szła z prędkością ponad 6-ciu km/h. Górski spacer do Chatki zajął nam niecałe dwie godziny. Na Hali jak zawsze było cudnie, tak jakbyśmy znaleźli się na zupełnie innej planecie… Dzisiaj jest sobota, więc na szlakach mijaliśmy tłumy ludzi. Co prawda, na całe szczęście nie były to takie ilości turystów, jak przewijają się na przykład przez Zakopane. Dobrze, że „Roberty” zajęli nam pod schroniskiem miejsce przy stole, ponieważ byłoby z tym krucho…

W Chatce wszyscy zjedliśmy naleśniki, uzupełniliśmy płyny i razem w piątkę ruszyliśmy w stronę Świeradowa. Ja sam skoczyłem jeszcze na południe do strumyka… Pewnie pojechałbym jeszcze dalej, ale na przeszkodzie stanął mi drewniany, rozklekotany pieszy mostek. Do tego co minutę w mojej krótkofalówce słyszałem mamę, która jak automat powtarzała – No gdzie ty jesteś? Zawróciłem i dogoniłem resztę wycieczki, która po obfitej wyżerce w schronisku, posuwała się w iście emeryckim tempie. Do tego mama razem ze swoją koleżanką, po drodze zbierały jagody, których jest tu wszędzie multum…

Ze względu na ich słabą kondycję wrócili skrótem, a ja z mamą oczywiście w stylu Korzeniowskiego, zasuwaliśmy okrężną drogą. Założyłem się z nią, że na dole będziemy przed tymi niedzielnymi turystami… Jak zwykle miałem rację 😉 Na dole, przy połączeniu czerwonego szlaku z niebieskim, mama zadzwoniła do nich i powiedziała, że nie będziemy na nich czekać, ponieważ robiło się coraz zimniej. Jak dotarliśmy do bazy, schowaliśmy quada do pięknie pomalowanej przyczepki, w tym czasie państwo E., również zadokowali w swoim hotelu jakieś 100 metrów od naszego. Cali obolali i zmęczeni poszliśmy na kolację, a z nimi ustawiliśmy się na wieczór, w celu wymiany filmów i fotek z dzisiejszej wycieczki. Warto tu zaznaczyć, że sir Robert głównie kręcił swoim aparatem krótkie filmiki, na których to głównie on sam występował w roli głównej 😉 Było super! Cały dzień można śmiało ocenić na 5+. W sumie przejechałem tylko około 19-tu kilometrów, czas jazdy był mniej istotny, ponieważ po pierwsze moja eskorta była na pieszo, a po drugie tu jest bardzo trudny i wymagający teren… Jutro państwo E. wracają już do Szczecina, więc mama może weźmie w obroty swój rower. Wszystko w rękach pogody…

***** Tekst utworzony 18.04.2011r. *****

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *