Zdechł pies, czyli maratony na razie nie dla mnie…

Ehhh… Po ubiegłotygodniowej stłuczce na szczecińskiej Trasie Zamkowej pech uwziął się na mnie i nadal krzyżuje moje sierpniowe plany. Tym razem nawalił klekot pompujący energię do baterii w moim bolidzie. Awaria ta nie ma nic wspólnego z niedzielnym przytuleniem barierki. Mówiąc prawdę to problem z silnikiem urodził się już kilka dni wcześniej. Otóż bodajże w piątek będący częścią tego felernego dla mnie długiego weekendu, kiedy wracałem z Rafałem z niewymagającej, rutynowej, mającej na celu dać odprężenie po ciężkim tygodniu pracy przejażdżki, w momencie, gdy w moim pojeździe zaświeciła niebieska dioda, taka „rezerwa”, mówiąca o tym, że prąd zgromadzony w akumulatorach niechybnie zbliża się do zera, rozpoczęliśmy standardową procedurę uruchomienia silnika spalinowego. Procedurę to w sumie za dużo powiedziane. Wystarczyło zatrzymać się w bezpiecznym miejscu i przycisnąć guzik z błyskawicą, który uruchamia schowany głęboko za moimi plecami motor. Tym razem jedno dotknięcie przycisku „engine start” nic nie dało. Co prawda silnik zakaszlał przez chwilę i dał znak obecności na pokładzie mojej maszyny, ale po dwóch sekundach bezczynnie umilkł. Na początku zbytnio się tym nie przejęliśmy, ponieważ czasami, w szczególności po długiej przerwie w jazdach bądź po odbyciu hardcorowej eskapady w terenie, paliwo znajdujące się w układzie napędowym po prostu znikało z niektórych newralgicznych miejsc i nie pozwalało od razu wprawić w ruch jedynego pod maską cylindra. W tym wypadku, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że odpalenie silnika chwilkę potrwa, zjechałem na pobocze, poczym ponownie Rafał wcisnął agresywnie się prezentującą błyskawicę. Piorun nie wiele wywołał i za drugim razem, ponieważ reakcja spalinowych płuc SuperFour’a była identyczna, jak kilkanaście sekund wcześniej. Dopiero po pięciu, sześciu próbach, coś wewnątrz mojej maszynowni zachechłało, zgrzytnęło i wprawiło w ruch malutki silniczek. Kobieta, do tego taka stuprocentowa blondynka, zapewne pomyślałaby w takim momencie – „Działa? Działa! No to jedziemy!” Ja jednak, jako zawodowy kierowca oblatywacz, który z niejednego joysticka chleb jadł, od razu wychwyciłem nienaturalny klekot włoskiego motoru. Sprawiał on wrażenie, jakby miał dosłownie zaraz się udusić. Dodatkowo stukanie wewnątrz, wydawało się być bardziej hałaśliwe, a w chwilach, gdy ostro zwalniałem hurkot właściwie zanikał tak, jak tętno u umierającego pacjenta… Czując, że nie jest wszystko do końca tak, jak być powinno, kontynuowaliśmy podróż do domu ciesząc się, że nie musimy wzywać lawety, ani też pchać SuperFour’a kilka kilometrów do bazy… W niedzielę, kiedy to w niefortunnych warunkach pogodowych przytuliłem stalową barierę, silnik Piaggio również ledwo utrzymywał się przy życiu. Nie mieliśmy jednak wówczas najmniejszych problemów z jego rozruchem, ponieważ zaskoczył za pierwszym razem…

silnik_02

Nie mogąc już dalej eksploatować tak dziwnie zachowującego się silnika, trzeba było zacząć działać i przekazać to skomplikowane w swojej budowie monstrum w odpowiednie ręce. Pierwszą osobą, z którą konsultuję zawsze takie obce zachowania i przedstawiam głośno swoje uwagi odnośnie stanu SuperFour’a jest szczeciński Jean Todt i Ross Brawn w jednej osobie, czyli mój teamowy inżynier, a zarazem Tata 🙂 Nie na darmo przeszedł przez trudne i wymagające studia na Politechnice Szczecińskiej na Wydziale Budowy Maszyn i Okrętów. Przy mnie przynajmniej może kontynuować swoją pasję z późnego dzieciństwa i czasami trochę pogrzebać w sprzęcie, o którym podczas studiów nawet nie marzył… Po zdjęciu kufra wraz z kilkoma innymi gadżetami oraz odkręceniu głośników nie pozwalających dostać się do maszynowni, Tata podniósł ryflowaną blach kryjącą pod sobą manierycznie zachowujący się silnik i rozpoczął oględziny. Dostęp do napędzającej prądnicę w moim bolidzie jednostki jest mało komfortowy, dlatego bez rozbierania całego tyłu nie ma co liczyć na jakąkolwiek naprawę. W związku z tym, badania mojego inżyniera nie trwały zbyt długo. Po uruchomieniu silnik przy otwartym zadku pojazdu, głos wydobywający się z wnętrza był jeszcze bardziej suchy niż przy zamkniętej komorze. Po krótkiej chwili inspekcji otrzymałem raport, w którym mój mechanik stwierdził, że nienaturalny metaliczny dźwięk powstający w czasie pracy silnika jest najprawdopodobniej związany z zaworem, który w tym przypadku nie domaga… Nie mogąc nic więcej zrobić pozostało mi tylko zgłosić usterkę do serwisu Otto Bock’a w Niemczech. Dokładnie przetłumaczyłem to, co przekazał mi teamowy inżynier i w wersji angielskojęzycznej wysłałem zgłoszenie do Königsee. Jako, że napisany przeze mnie mail, oprócz wysokiego priorytetu, swoją treścią rozpaczliwie wołał o pomoc, odpowiedź przyszła już po kilku godzinach. Poza nadaniem oficjalnego numeru dla mojej sprawy oraz informacją o przekazaniu zlecenia serwisowego do Thomasa z Greifswaldu (osoby, która sprzedała mi SuperFour’a i wykonywała w nim przeglądy właśnie jednostki napędowej), zaprzyjaźniony już Dirk stanowczo i jednoznacznie zabronił mi uruchamiać silnik przed obejrzeniem go przez nich…

silnik_01

Sądząc po tym, co przeczytałem w mailu z centrali Otto Bock’a, lepiej rzeczywiście dmuchać na zimne i zrezygnować z odpalania dziwnie zachowującego się silnika do czasu dokładnego i skrupulatnie przebadania go przez serwisantów. Nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się stać, gdyby podczas jazdy i namiętnego procesu napędzania prądnicy, głęboko schowany w ciemnościach silnik wybuchłby demolując przy tym nafaszerowane do granic wytrzymałości najnowocześniejszą techniką wnętrze maszynowni. Aż strach się bać!

Minął już tydzień od obu tych niemiłych dla mnie zdarzeń. Mam tutaj na myśli problemy z „niezawodnym” włoskim motorem Piaggio oraz niedzielną kraksę, w której drastycznie i w mgnieniu oka zmniejszyłem urodę mojej łamiącej damskie serca bryki. Na zewnątrz pogoda o dziwo nadal letnia i sprzyjająca bliższym i dalszym SuperFour’owym wypadom, ale niestety nie dla mnie. Przez nad wyraz często spotykane wśród niemieckich fachowców, z którymi współpracuję urlopy, pobyt mojego rumaka w serwisie opóźnia się. Pal licho ten wygląd! Urwaną czy wyrwaną lampę trzymam w garażu na półce, a dyndające kable przykleiliśmy do połamanej karoserii taśmą. Do zimy wytrzymają. A i policja nie powinna czepiać się, że jeżdżę bez światła 😉 Najgorsze, że nadal nie mogę korzystać z silnika spalinowego, który jak dopiero do mnie dotarło jest niewyobrażalnym udogodnieniem i częścią SuperFour’a, bez której de facto traci on jeden ze swoich podstawowych atutów, a mianowicie zasięg. Kompletna porażka! To tak, jakby mieć odpicowane, czerwone i ziejące mocą Ferrari z trzema litrami benzyny w środku oraz zalakowanym zbiornikiem paliwa, który jedynie można otworzyć i napełnić ponownie kilkoma kroplami ciemnej, śmierdzącej cieczy w garażu. Przez całkowity brak zgody na użycie przycisku „engine start” w moim pojeździe, mogę używać go obecnie tylko i wyłącznie korzystając z tak zwanej ekologicznej energii elektrycznej, którą uda mi się za każdym razem wywieźć w akumulatorach z garażu. Niby mam co prawda dwa ogromne akumulatory, ale przy wadze i osiągach mojej czarnej maszyny, prądu wystarcza mi maksymalnie na około 12 kilometrów. Mając na uwadze fakt, iż ilość wyjazdów z bazy powinna równać się ilości powrotów, nie mogę oddalać się od domu dalej, niż na odległość pięciu, sześciu kilometrów, bo po prostu do niego nie wrócę. Pomimo braku toczonych przeciwko mnie spraw, a co za tym idzie jakiegokolwiek wyroku sądowego, jestem pod dozorem wirtualnej elektronicznej obroży, która po oddaleniu się przeze mnie poza wyznaczony obszar, przywołuje mnie do porządku i nakazuje zawrócić… Serwisie bitte helfen!!!

silnik_03

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *